piątek, 29 stycznia 2010

voice in a million

Ja to nie bardzo wiedziałam na co się piszę, kiedy wyraziłam chęć wzięcia udziału w tym koncercie. No i ku mojemu zaskoczeniu okazało się, że rzecz rozchodzi się o adopcję.

Pięć tysięcy osób śpiewających na O2 to były w większości dzieciaki z różnych szkół. Jak nie trudno się domyślić, Ci, którzy byli z chórów uniwersyteckich, byli najstarsi i w zdecydowanej mniejszości. ;p
Niemniej jednak: byłam tam, zrobiłam to, warto było.

Koncert miał na celu "promocję adopcji w Wielkiej Brytanii". Dlatego też pomiędzy poszczególnymi utworami swoje krótkie "wstawki" mieli ludzie, którzy się tym zajmują w ogólnonarodowej organizacji BAAF.

Zastanawialiście się, ile to jest pięć tysięcy ludzi?
Bo mi na przykład nie przyszło do głowy przed wyjazdem zadać sobie pytania: a jak my się pomieścimy na scenie? ;p Nie ma bata: nie-dy-ry-dy ;)
A zatem oto co należy zrobić, aby pomieścić taki lud - w razie gdyby kiedyś Wam przyszło organizować równie wielkie wydarzenie i gdybyście się zastanawiali ;) (Wybaczcie, pisząc to byłam już dosyć zmęczona. Stąd te bzdury - dopisek po zreflektowaniu się;p)
A zatem organizatorzy zasłonili kurtynami normalną scenę i - bagatela - zbudowali drugą, tyle że po drugiej stronie areny. To sprawiło, że za zbudowaną sceną znajdowały się wznoszące się na zasadzie ogromnych trybun i formujące półkole... zresztą.
Wizualizacja przede wszystkim.


No to już... kapewu?

Śpiewaliśmy, fajnie było, dyrygent nazywał się Neo. (Serio!;D Ale żadnych niebieskich, ani czerwonych tabletek nie braliśmy;p) Pośpiewaliśmy jeszcze trochę, posłuchaliśmy solistów, pośpiewaliśmy i pojechaliśmy do domu.
A! Jeszcze w przerwie poszliśmy na hotdoga za - uwaga! - 4funty. Ździerstwo jakich mało, ale "jeśli opuścicie teren areny, nie wpuścimy Was na koncert" wystarczy, aby zbić fortunę na parówkach w bułce, bez cebulki(!).
No i jak Wam się podobał koncert? Bo mi bardzo :)

Tak serio, wrażenia niesamowite. "O happy day" nigdy nie było aż tak powerful. Ciarki po plecach.
Zeszło mi też na rozmyślanie o macierzyństwie (no bo jakby inaczej: starzejemy się, największa misja mego życia coraz bliżej, a tu tyle dzieci w około i temat adopcji na tapecie...), a także o moim dzieciństwie (bo to już chyba najwyższy czas przejść na czas przeszły dokonany) i moim najwspanialszym darze, jaki dostałam od losu. O mojej Mamie.

Ostatni utwór śpiewałam właśnie z tą myślą; łezkę uroniłam, nie powiem. A teraz prywata:

http://www.youtube.com/watch?v=vzLHx4T4fGQ
*

You raise me up, so I can stand on mountains;
You raise me up, to walk on stormy seas;
I am strong, when I am on your shoulders;
You raise me up... To more than I can be.

Kocham Cię Mamo. Jestem tym kim jestem, dzięki Tobie.


*Utwór kończący nasz dzisiejszy koncert i solo w wykonaniu tegoż chłopaka właśnie, ale to nagranie nie jest z dzisiejszego wydarzenia, a także nie bierze w nim udział pięć tysięcy osób, w tym moja skromna osoba. Jest to natomiast pewna tylko namiastka klimatu. O! :)

...a to tylko prawa strona jest...

...kawałek lewej strony plus kawałek publiczności. Nad nami jeszcze caaaaała masa ludzi. I tak, robiłam zdjęcia podczas koncertu, jednocześnie śpiewając ;p to się nazywa multitasking ;)

5 komentarzy:

  1. Kasia. Rozumiem, że nie sprawdzasz mojego fb, i nie wiesz, jakie znaczenie ma dla mnie ten utwór.
    Pioseneczka w sumie.

    Khm khm kmh.

    Mła:*

    OdpowiedzUsuń
  2. o masakra
    w akim razie..
    nie no, przypadków nie ma.
    awww.
    ale numer:D

    OdpowiedzUsuń
  3. nic nie rozumiem.
    jutro. mi. powiesz. (!) ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. No cóż, popłakałam się Córeczko....i już nic nie jestem w stanie napisać:)

    OdpowiedzUsuń