piątek, 1 stycznia 2010

from Tenerife with love

20/12/2009
mogłabym wymienić tutaj wiele rzeczy, które da się wycenić i podać ich ceny, ale daruję sobie tę część na rzecz jednego, znaczącego zdania:

spacer z bratem wzdłuż ciepłego oceanu w grudniową noc
-bezcenne


21/12/2009

Zdjęcia...
uwieczniają chwile.

Wspomnienia...
wspominamy momenty.

Urywki naszego życia.
Gdzie umyka nam… wypełnienie?




***
- Do you want sex on the beach?
- Yes, I do.


22/12/2009
lekcja polszczyzny na obczyźnie


Cytat z naszej rezydentki: Miejscowość, w której mieszkamy ma teoretycznie 360dni słonecznych w roku.
Dzisiaj mieliśmy pecha. Pogoda pod psem, czyli dzień raczej barowy.
Dlaczego jak na ironię losu w Polsce parasol (para-przeciw, sol-słońce [hiszp.]) jest przeciwko słońcu, a w Hiszpanii (paraguas: para-przeciw, agua-woda [hiszp.]) to ochrona przed deszczem?

Rozmowa na poziomie:
M.: sio kury w góry!
K.: czasem trzeba się poopindalać
M.: jutro to będzie taki zasów, że nawet nie będzie kiedy taczek ładować


22/12/2009
Widziałam orła cień…

A nawet nie tylko. Poczułam również te 5kg na swojej ręce. I oberwałam rozpościerającym się skrzydłem po głowie, a jak! ;p
Weszłam w bliższą znajomość z orłem imieniem Louise. Trzeba stawiać czoło swoim strachom. Wzięłam go na rękę podczas The Eagle Show. Publicznie.
…ale nikt tego nie uwiecznił, bo moja rodzinka śpi od 22! ;)


23/12/2009
nad ranem...

Poznałam kawałek prawdziwej Hiszpanii.
B. zabrał mnie do miejsca, które było czymś w rodzaju połączenia klubu i pubu. Byłam jedyną turystką. Po wejściu oczy otworzyły mi się szeroko, do uszu dotarła hiszpańska muzyka, rozejrzałam się i... to było to. Prawdziwa la vida nocturna.
Kolejny cytat z przewodniczki: Salsa nie jest popularnym tańcem w Hiszpanii, ale na Teneryfie, ze względu na silne więzi z Kubą i Wenezuelą, jest bardzo popularna.
Sprawdzone na własnej skórze. Do hiszpańskiej muzyki. Z masą ludzi, których twarze mówią umiem-cieszyć-się-każdą-chwilą dookoła.
Carpe diem.


wieczorem...
Jutro będzie Wigilia.
A dziś były delfiny, lwy morskie, orki i papugi. Cała masa papug.
Egzotyczne Święta.
I’m lovin’ it.


24/12/2009
z tradycją na bakier


Najdziwniejsza wigilia ever.
Kiedy Wy siadaliście do stołów, my usiłowaliśmy wykąpać się w basenie na dachu. Słońce trochę przyświeciło, ale woda zimna. Brr…
A potem z tradycyjnych 12 potraw zrobiły się 3: barszcz, pierniczki i opłatek.
Później była jeszcze normalna kolacja, ale z każdym dniem coraz mniej rzeczy z tej hotelowej kuchni wydaje mi się zjadliwych. Dlatego czułam zdecydowany świąteczny niedosyt.

…może w przyszłym roku w końcu zostaniemy na święta w domu…? Who knows.

Prezenty nie leżały pod choinką, tylko pod stolikiem. A za oknem nie padał śnieg, tylko powoli zachodziło słoneczko… przy temperaturze 26ºC!
Po wszystkim graliśmy jeszcze w bilarda, popijając przez słomki sex on the beach. Bardzo rodzinnie. ;D

Chyba nie jestem za bardzo przywiązana do tradycji...

Na koniec zamiast na pasterkę, poszłam na randkę.
życie lady in red


25/12/2009
Cytat z „Cienia wiatru” Carlosa Ruiz Zafón:
„-Tak naprawdę to niewiele wiem o kobietach.
-Wiedzieć to nikt nie wie, ani Freud, ani one same, ale to jest jak elektryczność, nie trzeba wiedzieć, jak działa, żeby cię kopnęło.”

She’s like the wind...


26/12/2009
Fantastyczna wycieczka na La Gomerę, jeepy i w końcu słońca pod dostatkiem.
Na katamaranie z Teneryfy złapała mnie choroba morska, więc w ruch poszedł aviomarin. To niestety oznaczało senność przez pół wycieczki, ale i tak, mimo wszystko: I did enjoy it. Oh yes, I did!
I pogorszył się mój stan jeśli chodzi o zachorowanie na aparat. W tym stadium choroby to już nieuleczalne. ;p



...Znacie to uczucie, jakbyście ściskali cały świat w objęciach swoich ramion?

Anything can happen, żeby nie powiedzieć „wszystko się może zdarzyć”. To by mi się źle kojarzyło. ;p
Wyjazd zbliża się ku końcowi.
Jak spojrzę na ostatnie dni z perspektywy kamerzysty to nakręcił mi się w głowie niezły film.
Może nie oskarowy, może nie do odtworzenia, ale przecież ja i tak nie pamiętam filmów po ich obejrzeniu. Filmów nie pamiętam, ale pamiętam wrażenia. Wrażenie z filmu „Teneryfa” niesamowite.
Na szczególną uwagę zasługuje dojrzała kreacja głównej bohaterki…


27/12/2009
Nigdy nie byłam zwolenniczką happy ending’ów.
Zawsze jest coś potem. Coś, czego już nie widzimy w kinie.

Zatem ostatnia scena tego filmu rodem z Dirty Dancing nie będzie brzmiała I’ve had the time of my life. Bo czy Johnny Castle spotkał jeszcze kiedyś swoją Baby?




W ostatniej scenie widzimy zbliżenie na niespokojną zatoczkę. Nie gra muzyka. Słychać tylko szum wiatru i fal, wiatru i fal...
Jedna z nich uderza z wielką siłą w wyżłobioną skałę wulkaniczną.

Cięcie. Napisy końcowe...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz