Pięć tysięcy osób śpiewających na O2 to były w większości dzieciaki z różnych szkół. Jak nie trudno się domyślić, Ci, którzy byli z chórów uniwersyteckich, byli najstarsi i w zdecydowanej mniejszości. ;p
Niemniej jednak: byłam tam, zrobiłam to, warto było.
Koncert miał na celu "promocję adopcji w Wielkiej Brytanii". Dlatego też pomiędzy poszczególnymi utworami swoje krótkie "wstawki" mieli ludzie, którzy się tym zajmują w ogólnonarodowej organizacji BAAF.
Zastanawialiście się, ile to jest pięć tysięcy ludzi?
Bo mi na przykład nie przyszło do głowy przed wyjazdem zadać sobie pytania: a jak my się pomieścimy na scenie? ;p Nie ma bata: nie-dy-ry-dy ;)
A zatem oto co należy zrobić, aby pomieścić taki lud - w razie gdyby kiedyś Wam przyszło organizować równie wielkie wydarzenie i gdybyście się zastanawiali ;) (Wybaczcie, pisząc to byłam już dosyć zmęczona. Stąd te bzdury - dopisek po zreflektowaniu się;p)
A zatem organizatorzy zasłonili kurtynami normalną scenę i - bagatela - zbudowali drugą, tyle że po drugiej stronie areny. To sprawiło, że za zbudowaną sceną znajdowały się wznoszące się na zasadzie ogromnych trybun i formujące półkole... zresztą.
Wizualizacja przede wszystkim.
No to już... kapewu?
Śpiewaliśmy, fajnie było, dyrygent nazywał się Neo. (Serio!;D Ale żadnych niebieskich, ani czerwonych tabletek nie braliśmy;p) Pośpiewaliśmy jeszcze trochę, posłuchaliśmy solistów, pośpiewaliśmy i pojechaliśmy do domu.
A! Jeszcze w przerwie poszliśmy na hotdoga za - uwaga! - 4funty. Ździerstwo jakich mało, ale "jeśli opuścicie teren areny, nie wpuścimy Was na koncert" wystarczy, aby zbić fortunę na parówkach w bułce, bez cebulki(!).
No i jak Wam się podobał koncert? Bo mi bardzo :)
Tak serio, wrażenia niesamowite. "O happy day" nigdy nie było aż tak powerful. Ciarki po plecach.
Zeszło mi też na rozmyślanie o macierzyństwie (no bo jakby inaczej: starzejemy się, największa misja mego życia coraz bliżej, a tu tyle dzieci w około i temat adopcji na tapecie...), a także o moim dzieciństwie (bo to już chyba najwyższy czas przejść na czas przeszły dokonany) i moim najwspanialszym darze, jaki dostałam od losu. O mojej Mamie.
Ostatni utwór śpiewałam właśnie z tą myślą; łezkę uroniłam, nie powiem. A teraz prywata:
http://www.youtube.com/watch?v=vzLHx4T4fGQ*
You raise me up, so I can stand on mountains;
You raise me up, to walk on stormy seas;
I am strong, when I am on your shoulders;
You raise me up... To more than I can be.
Kocham Cię Mamo. Jestem tym kim jestem, dzięki Tobie.
*Utwór kończący nasz dzisiejszy koncert i solo w wykonaniu tegoż chłopaka właśnie, ale to nagranie nie jest z dzisiejszego wydarzenia, a także nie bierze w nim udział pięć tysięcy osób, w tym moja skromna osoba. Jest to natomiast pewna tylko namiastka klimatu. O! :)


Kasia. Rozumiem, że nie sprawdzasz mojego fb, i nie wiesz, jakie znaczenie ma dla mnie ten utwór.
OdpowiedzUsuńPioseneczka w sumie.
Khm khm kmh.
Mła:*
No nie wiem :D a jakie?
OdpowiedzUsuńo masakra
OdpowiedzUsuńw akim razie..
nie no, przypadków nie ma.
awww.
ale numer:D
nic nie rozumiem.
OdpowiedzUsuńjutro. mi. powiesz. (!) ;)
No cóż, popłakałam się Córeczko....i już nic nie jestem w stanie napisać:)
OdpowiedzUsuń