Cudza trawa jest po prostu bardziej zielona.
...na zdjęciach, ujęta w słowach...
ale wystarczy się przyjrzeć, założyć okulary (noś je ze sobą, ciołku!-to uwaga do mnie samej;p) i nagle okazuje się, że... zielony jak każdy inny.
Spójrzcie na swoje życie, ale zanim to zrobicie, ściągnijcie ten filtr z oczu. Wasz świat też jest zielony.
Zielono i mi.
...a temu kto powiedział, że "nad dużymi miastami nie można zobaczyć nieba pełnego gwiazd" poleciłabym dziś spojrzenie w niebo nad Londynem. Bezchmurne. Pełne malutkich punkcików nadziei.
I ta pełnia.
Zawsze lubiłam Księżyc. Jak byłam mała odkryłam, że gdy się mu dłużej przyjrzeć w pełni, to ma coś na kształt twarzy. Oczy, nos, usta... Może trochę krzywa ta twarz, ale jest. Zawsze. Gdziekolwiek jestem, to się nie zmieni.
I gdziekolwiek jesteś Ty. Patrzysz na ten sam Księżyc, co ja... -Zielona.
niedziela, 31 stycznia 2010
piątek, 29 stycznia 2010
voice in a million
Ja to nie bardzo wiedziałam na co się piszę, kiedy wyraziłam chęć wzięcia udziału w tym koncercie. No i ku mojemu zaskoczeniu okazało się, że rzecz rozchodzi się o adopcję.
Pięć tysięcy osób śpiewających na O2 to były w większości dzieciaki z różnych szkół. Jak nie trudno się domyślić, Ci, którzy byli z chórów uniwersyteckich, byli najstarsi i w zdecydowanej mniejszości. ;p
Niemniej jednak: byłam tam, zrobiłam to, warto było.
Koncert miał na celu "promocję adopcji w Wielkiej Brytanii". Dlatego też pomiędzy poszczególnymi utworami swoje krótkie "wstawki" mieli ludzie, którzy się tym zajmują w ogólnonarodowej organizacji BAAF.
Zastanawialiście się, ile to jest pięć tysięcy ludzi?
Bo mi na przykład nie przyszło do głowy przed wyjazdem zadać sobie pytania: a jak my się pomieścimy na scenie? ;p Nie ma bata: nie-dy-ry-dy ;)
A zatem oto co należy zrobić, aby pomieścić taki lud - w razie gdyby kiedyś Wam przyszło organizować równie wielkie wydarzenie i gdybyście się zastanawiali ;) (Wybaczcie, pisząc to byłam już dosyć zmęczona. Stąd te bzdury - dopisek po zreflektowaniu się;p)
A zatem organizatorzy zasłonili kurtynami normalną scenę i - bagatela - zbudowali drugą, tyle że po drugiej stronie areny. To sprawiło, że za zbudowaną sceną znajdowały się wznoszące się na zasadzie ogromnych trybun i formujące półkole... zresztą.
Wizualizacja przede wszystkim.

No to już... kapewu?
Śpiewaliśmy, fajnie było, dyrygent nazywał się Neo. (Serio!;D Ale żadnych niebieskich, ani czerwonych tabletek nie braliśmy;p) Pośpiewaliśmy jeszcze trochę, posłuchaliśmy solistów, pośpiewaliśmy i pojechaliśmy do domu.
A! Jeszcze w przerwie poszliśmy na hotdoga za - uwaga! - 4funty. Ździerstwo jakich mało, ale "jeśli opuścicie teren areny, nie wpuścimy Was na koncert" wystarczy, aby zbić fortunę na parówkach w bułce, bez cebulki(!).
No i jak Wam się podobał koncert? Bo mi bardzo :)
Tak serio, wrażenia niesamowite. "O happy day" nigdy nie było aż tak powerful. Ciarki po plecach.
Zeszło mi też na rozmyślanie o macierzyństwie (no bo jakby inaczej: starzejemy się, największa misja mego życia coraz bliżej, a tu tyle dzieci w około i temat adopcji na tapecie...), a także o moim dzieciństwie (bo to już chyba najwyższy czas przejść na czas przeszły dokonany) i moim najwspanialszym darze, jaki dostałam od losu. O mojej Mamie.
Ostatni utwór śpiewałam właśnie z tą myślą; łezkę uroniłam, nie powiem. A teraz prywata:
http://www.youtube.com/watch?v=vzLHx4T4fGQ*
Kocham Cię Mamo. Jestem tym kim jestem, dzięki Tobie.
*Utwór kończący nasz dzisiejszy koncert i solo w wykonaniu tegoż chłopaka właśnie, ale to nagranie nie jest z dzisiejszego wydarzenia, a także nie bierze w nim udział pięć tysięcy osób, w tym moja skromna osoba. Jest to natomiast pewna tylko namiastka klimatu. O! :)
...a to tylko prawa strona jest...
...kawałek lewej strony plus kawałek publiczności. Nad nami jeszcze caaaaała masa ludzi. I tak, robiłam zdjęcia podczas koncertu, jednocześnie śpiewając ;p to się nazywa multitasking ;)
Pięć tysięcy osób śpiewających na O2 to były w większości dzieciaki z różnych szkół. Jak nie trudno się domyślić, Ci, którzy byli z chórów uniwersyteckich, byli najstarsi i w zdecydowanej mniejszości. ;p
Niemniej jednak: byłam tam, zrobiłam to, warto było.
Koncert miał na celu "promocję adopcji w Wielkiej Brytanii". Dlatego też pomiędzy poszczególnymi utworami swoje krótkie "wstawki" mieli ludzie, którzy się tym zajmują w ogólnonarodowej organizacji BAAF.
Zastanawialiście się, ile to jest pięć tysięcy ludzi?
Bo mi na przykład nie przyszło do głowy przed wyjazdem zadać sobie pytania: a jak my się pomieścimy na scenie? ;p Nie ma bata: nie-dy-ry-dy ;)
A zatem oto co należy zrobić, aby pomieścić taki lud - w razie gdyby kiedyś Wam przyszło organizować równie wielkie wydarzenie i gdybyście się zastanawiali ;) (Wybaczcie, pisząc to byłam już dosyć zmęczona. Stąd te bzdury - dopisek po zreflektowaniu się;p)
A zatem organizatorzy zasłonili kurtynami normalną scenę i - bagatela - zbudowali drugą, tyle że po drugiej stronie areny. To sprawiło, że za zbudowaną sceną znajdowały się wznoszące się na zasadzie ogromnych trybun i formujące półkole... zresztą.
Wizualizacja przede wszystkim.
No to już... kapewu?
Śpiewaliśmy, fajnie było, dyrygent nazywał się Neo. (Serio!;D Ale żadnych niebieskich, ani czerwonych tabletek nie braliśmy;p) Pośpiewaliśmy jeszcze trochę, posłuchaliśmy solistów, pośpiewaliśmy i pojechaliśmy do domu.
A! Jeszcze w przerwie poszliśmy na hotdoga za - uwaga! - 4funty. Ździerstwo jakich mało, ale "jeśli opuścicie teren areny, nie wpuścimy Was na koncert" wystarczy, aby zbić fortunę na parówkach w bułce, bez cebulki(!).
No i jak Wam się podobał koncert? Bo mi bardzo :)
Tak serio, wrażenia niesamowite. "O happy day" nigdy nie było aż tak powerful. Ciarki po plecach.
Zeszło mi też na rozmyślanie o macierzyństwie (no bo jakby inaczej: starzejemy się, największa misja mego życia coraz bliżej, a tu tyle dzieci w około i temat adopcji na tapecie...), a także o moim dzieciństwie (bo to już chyba najwyższy czas przejść na czas przeszły dokonany) i moim najwspanialszym darze, jaki dostałam od losu. O mojej Mamie.
Ostatni utwór śpiewałam właśnie z tą myślą; łezkę uroniłam, nie powiem. A teraz prywata:
http://www.youtube.com/watch?v=vzLHx4T4fGQ*
You raise me up, so I can stand on mountains;
You raise me up, to walk on stormy seas;
I am strong, when I am on your shoulders;
You raise me up... To more than I can be.
Kocham Cię Mamo. Jestem tym kim jestem, dzięki Tobie.
*Utwór kończący nasz dzisiejszy koncert i solo w wykonaniu tegoż chłopaka właśnie, ale to nagranie nie jest z dzisiejszego wydarzenia, a także nie bierze w nim udział pięć tysięcy osób, w tym moja skromna osoba. Jest to natomiast pewna tylko namiastka klimatu. O! :)


środa, 27 stycznia 2010
jutro-TAM-śpiewamy! :D

Śpiewamy. Razem z całą masą innych chórów.
Wszyscy są bardzo podekscytowani, a ja raczej bardzo zmęczona - więc na ekscytację nie mam już siły. (Nie wpisałam jej sobie do kalendarza;p)
A jak będzie, to się okaże. I wtedy wszystko Wam opowiem.

Brak oczekiwań to generalnie dobre podejście do życia jest. Miłe-zaskoczenie versus bez-szaleństwa.
Tak czy siak, będzie to one-in-a-lifetime experience.
Bo czyż to nie jest fantastyczne, że chociaż w towarzystwie 4tysięcy innych ludzików, to zaśpiewam na tej samej scenie, na której wcześniej swoje wielkie koncerty dawały gwiazdy takie jak Bon Jovi, Led Zeppelin, Eric Clapton, czy dla tych, co ich bardziej przekona: Spice Girls, Justin T. i Beyonce? ;D
Czy kiedyś jeszcze tam stanę? No nie sądzę. ;p
A zatem: hej przygodo! o2 areno, nadchodzimy :)

wtorek, 26 stycznia 2010
auć.
poniedziałek, 25 stycznia 2010
wieczorne olśnienie
taaaaaaaaaaka energia, mówię Wam.
tańczyłam czekając na autobus.
tańczyłam z moim przyjacielem, iPodem ;)
losowo wybierane piosenki podpasowywały mi... no co jedna to lepsza.
i nagle mnie olśniło.
wiem już, dlaczego jestem sama.
motyle rzadko latają w stadach.
w sumie to... żadnego jeszcze nie widziałam. trzepoczą sobie skrzydełkami samotnie.
a mi potrzeba porządnego stada.
stada motyli w brzuchu.
tańczyłam czekając na autobus.
tańczyłam z moim przyjacielem, iPodem ;)
losowo wybierane piosenki podpasowywały mi... no co jedna to lepsza.
i nagle mnie olśniło.
wiem już, dlaczego jestem sama.
motyle rzadko latają w stadach.
w sumie to... żadnego jeszcze nie widziałam. trzepoczą sobie skrzydełkami samotnie.
a mi potrzeba porządnego stada.
stada motyli w brzuchu.
obrazek poranny
godzina 9:45 A.M.
Studenci wszelkich kultur, narodowości i kierunków gramolą się mozolnie do autobusu. Jedyną cechą łączącą ich wszystkich jest miejsce zamieszkania. Przypadek sprawił, że mieszkamy akurat w tym samym akademiku.
Znajomi rzadko zaczynają zajęcia o tych samych porach, dlatego jest tylko kilka grupek już od rana żywo nadających ze sobą przyjaciół/kolegów/znajomych...
Zdecydowana większość zaraz po zajęciu miejsca w mniej lub bardziej anonimowym tłumku wyciąga swojego przyjaciela... iPody wszelakiej maści, a także inne odtwarzacze - najważniejsze, żeby miały słuchawki.
I tak każdy z nas, na te 15 minut o poranku, zamyka się w swoim świecie.
Powinni takie zdjęcia umieszczać w katalogach tutejszych uniwerków. Zaraz obok tych roześmianych studentów siedzących na zielonej trawce przed budynkami rodem z Harrego Pottera.
I chociaż fantazja nas nie opuszcza - ostatnio studenci urządzili mecz Quidditcha na błoniach najbardziej kojarzącego się z Hogwartem budynku. Były miotły, obręcze, kafle i tłuczki... i tylko nie wiem jak rozwiązali problem złotego znicza, bo oczywiście cała zabawa odbywała się na ziemi ;)
Codzienna rzeczywistość jednak wygląda nieco inaczej. Autobus wypełniony po brzegi ludźmi. Takie zwyczajne... życie. Jak wszędzie.
Studenci wszelkich kultur, narodowości i kierunków gramolą się mozolnie do autobusu. Jedyną cechą łączącą ich wszystkich jest miejsce zamieszkania. Przypadek sprawił, że mieszkamy akurat w tym samym akademiku.
Znajomi rzadko zaczynają zajęcia o tych samych porach, dlatego jest tylko kilka grupek już od rana żywo nadających ze sobą przyjaciół/kolegów/znajomych...
Zdecydowana większość zaraz po zajęciu miejsca w mniej lub bardziej anonimowym tłumku wyciąga swojego przyjaciela... iPody wszelakiej maści, a także inne odtwarzacze - najważniejsze, żeby miały słuchawki.
I tak każdy z nas, na te 15 minut o poranku, zamyka się w swoim świecie.
Powinni takie zdjęcia umieszczać w katalogach tutejszych uniwerków. Zaraz obok tych roześmianych studentów siedzących na zielonej trawce przed budynkami rodem z Harrego Pottera.
I chociaż fantazja nas nie opuszcza - ostatnio studenci urządzili mecz Quidditcha na błoniach najbardziej kojarzącego się z Hogwartem budynku. Były miotły, obręcze, kafle i tłuczki... i tylko nie wiem jak rozwiązali problem złotego znicza, bo oczywiście cała zabawa odbywała się na ziemi ;)
Codzienna rzeczywistość jednak wygląda nieco inaczej. Autobus wypełniony po brzegi ludźmi. Takie zwyczajne... życie. Jak wszędzie.
piątek, 22 stycznia 2010
144
Dawno temu już chciałam tu wrzucić ten, kolejny, cytat z „Cienia wiatru” Carlosa Ruiz Zafón. Dzisiaj mi się przypomniało.
Bo zabawnych rzeczy nigdy dość. Szczególnie teraz.
"Rzecz w tym, że mężczyzna, że znów wrócę do Freuda, by posłużyć się metaforą, rozgrzewa się jak żarówka: trzask prask i już jest rozżarzony do czerwoności, i kolejne trzask prask lub pstryk, jak kto woli, i w sekundę jest sopel lodu. Płeć niewieścia zaś, i to jest naukowo dowiedzione, rozgrzewa się jak ruszt, rozumiemy się? Powolutku, pomalutku, na wolnym ogniu, jak dobra escudella. Ale gdy się już rozgrzeje, nie ma siły, która by to zatrzymała. Jak wielkie piece w Vizcayi."
Pocieszne 'mądrości' Fermina Romero de Torres :D
Bo zabawnych rzeczy nigdy dość. Szczególnie teraz.
"Rzecz w tym, że mężczyzna, że znów wrócę do Freuda, by posłużyć się metaforą, rozgrzewa się jak żarówka: trzask prask i już jest rozżarzony do czerwoności, i kolejne trzask prask lub pstryk, jak kto woli, i w sekundę jest sopel lodu. Płeć niewieścia zaś, i to jest naukowo dowiedzione, rozgrzewa się jak ruszt, rozumiemy się? Powolutku, pomalutku, na wolnym ogniu, jak dobra escudella. Ale gdy się już rozgrzeje, nie ma siły, która by to zatrzymała. Jak wielkie piece w Vizcayi."
Pocieszne 'mądrości' Fermina Romero de Torres :D
czwartek, 21 stycznia 2010
konkrety?
"Kasia, napisz coś konkretnego na blogu!"
Zajrzałam. Jako widz.
Faktycznie ostatnio zrobiło się tak... eufemistycznie.
Postaram się o kilka konkretów. Chociaż niczego nie mogę obiecać ;)
Mam na głowie kilka zmartwień. Życie nie może zawsze być usłane różami... wyczuwacie tę ironię? ;p
Poza tym, na mojej głowie siedzi również cała masa roboty uczelnianej, rzeczy do załatwienia i decyzji do podjęcia. W pracy obcięli nam godziny :(, a tu tyle planów wyjazdowych miałam...
I wcale humoru nie poprawia mi boląca 'starość'. Codziennie.
Najbardziej sen z powiek (poza trywialnym brakiem czasu) spędza mi jednak temat przyszłego roku akademickiego. Ciągle nic nie wiem.
I jeszcze co najmniej przez dwa miesiące wiedzieć nie będę.
Co by dorzucić trochę optymizmu dodam, że w-nadziei-na-cud zapisałam się na włoski. Nie, nie zwariowałam. A może się przyda?
W każdym razie, to jak puzel w układance. Tak pomiędzy francuskim, a hiszpańskim. Pasuje idealnie. :)
Italiano? Mi chiamio Kasia. Piacere. ;)
Na zakończenie. Zajrzałam do optymistycznej twórczości mojej.
Polecam.
***
tykasz przyjacielu
czekasz zdrajco
aż zrozumiem
na próżno
zegarze
odmierzasz
oddechy
...na próżno.
wiem
ile życia we mnie
ile miłości...
końca nie będzie
takiej próżności
się dopuszczam
Zajrzałam. Jako widz.
Faktycznie ostatnio zrobiło się tak... eufemistycznie.
Postaram się o kilka konkretów. Chociaż niczego nie mogę obiecać ;)
Mam na głowie kilka zmartwień. Życie nie może zawsze być usłane różami... wyczuwacie tę ironię? ;p
Poza tym, na mojej głowie siedzi również cała masa roboty uczelnianej, rzeczy do załatwienia i decyzji do podjęcia. W pracy obcięli nam godziny :(, a tu tyle planów wyjazdowych miałam...
I wcale humoru nie poprawia mi boląca 'starość'. Codziennie.
Najbardziej sen z powiek (poza trywialnym brakiem czasu) spędza mi jednak temat przyszłego roku akademickiego. Ciągle nic nie wiem.
I jeszcze co najmniej przez dwa miesiące wiedzieć nie będę.
Co by dorzucić trochę optymizmu dodam, że w-nadziei-na-cud zapisałam się na włoski. Nie, nie zwariowałam. A może się przyda?
W każdym razie, to jak puzel w układance. Tak pomiędzy francuskim, a hiszpańskim. Pasuje idealnie. :)
Italiano? Mi chiamio Kasia. Piacere. ;)
Na zakończenie. Zajrzałam do optymistycznej twórczości mojej.
Polecam.
***
tykasz przyjacielu
czekasz zdrajco
aż zrozumiem
na próżno
zegarze
odmierzasz
oddechy
...na próżno.
wiem
ile życia we mnie
ile miłości...
końca nie będzie
takiej próżności
się dopuszczam
środa, 20 stycznia 2010
poniedziałek, 18 stycznia 2010
ciekawostka językowa numer tysiąc pięćset sto dziewięćset.
pytanie: jaki wpływ na naszą mentalność ma język ojczysty?
w języku hiszpańskim istnieją dwa słowa na nasz czasownik "być":
ser oraz estar
podstawowa zasada umożliwiająca poprawne użycie odpowiedniego czasownika rozróżnia stan tymczasowy oraz stan trwały
tzn. np. że jeśli jestem szczęśliwa z natury i określam swoje podejście do życia wynikające z mojego charakteru, to powiem o sobie:
soy feliz ('jestem szczęśliwa')
jeśli natomiast chodzi mi o podkreślenie stanu, jako - w tym wypadku - skutku czegoś; jako stan tymczasowy wywołany na przykład zdanym egzaminem, to powiem o sobie:
estoy contento ('jestem szczęśliwa' - w polskim tłumaczeniu również 'jestem zadowolona')
tak samo rozróżnilibyśmy tłumaczenia "być optymistą" od "być w dobrym humorze" - jako zależne od tymczasowości opisywanego stanu
mając tę podstawową wiedzę mogę przejść do mojej puenty:
do jakiego stopnia na postrzeganie związków przez Hiszpanów wpływa fakt, iż używają czasownika "tymczasowego" zarówno do wyrażenia 'jestem singlem'(brzmi nawet optymistycznie;]), jak i 'jestem zamężna/żonaty'???
w języku hiszpańskim istnieją dwa słowa na nasz czasownik "być":
ser oraz estar
podstawowa zasada umożliwiająca poprawne użycie odpowiedniego czasownika rozróżnia stan tymczasowy oraz stan trwały
tzn. np. że jeśli jestem szczęśliwa z natury i określam swoje podejście do życia wynikające z mojego charakteru, to powiem o sobie:
soy feliz ('jestem szczęśliwa')
jeśli natomiast chodzi mi o podkreślenie stanu, jako - w tym wypadku - skutku czegoś; jako stan tymczasowy wywołany na przykład zdanym egzaminem, to powiem o sobie:
estoy contento ('jestem szczęśliwa' - w polskim tłumaczeniu również 'jestem zadowolona')
tak samo rozróżnilibyśmy tłumaczenia "być optymistą" od "być w dobrym humorze" - jako zależne od tymczasowości opisywanego stanu
mając tę podstawową wiedzę mogę przejść do mojej puenty:
do jakiego stopnia na postrzeganie związków przez Hiszpanów wpływa fakt, iż używają czasownika "tymczasowego" zarówno do wyrażenia 'jestem singlem'(brzmi nawet optymistycznie;]), jak i 'jestem zamężna/żonaty'???
raz, dwa, trzy... słońce!
...głowa tu, a serce gdzie indziej.
czy tak zaczyna się rozdwojenie jaźni?
jeśli tak, to chętnie poddam się leczeniu nawet na roztrojenie, rozczworzenie, a może i rozpiętrzenie(?), rozpiątkowanie??? mojej jaźni...
tyle, tyle, tyle myśli we mnie się kłębi.
dziwne to wszystko. a to dlatego, że pogoda dziś, jak na zamówienie, sprzyjała spacerom. a spacery myśleniu. i błędne koło ;) ale przy siedmiu stopniach na plus, ćwierkaniu ptaszków w windsorskim parku i słońcu - tak! słońcu! - bez jednej chmurki to mogę się trochę poturlać w obłędzie błędnego koła. z przyjemnością :)
...pora na dobranoc, bo już księżyc świeci...
czy tak zaczyna się rozdwojenie jaźni?
jeśli tak, to chętnie poddam się leczeniu nawet na roztrojenie, rozczworzenie, a może i rozpiętrzenie(?), rozpiątkowanie??? mojej jaźni...
tyle, tyle, tyle myśli we mnie się kłębi.
dziwne to wszystko. a to dlatego, że pogoda dziś, jak na zamówienie, sprzyjała spacerom. a spacery myśleniu. i błędne koło ;) ale przy siedmiu stopniach na plus, ćwierkaniu ptaszków w windsorskim parku i słońcu - tak! słońcu! - bez jednej chmurki to mogę się trochę poturlać w obłędzie błędnego koła. z przyjemnością :)

sobota, 16 stycznia 2010
Jak szybko człowiek się zmienia?
Powiedziałabym, że wprost proporcjonalnie do tego, jak szybko zmienia się wszystko wokół nas. Dla mnie bzdurą jest mówienie "ja się nie zmieniam" albo "my się nie zmienimy". Owszem, zmienimy się. (Ważne tylko, żeby chcieć się zmieniać w tym samym kierunku;])
Zmieniamy się każdego dnia kiedy podnosimy się z łóżka. Jesteśmy bogatsi o myśli, które przeszły przez naszą głowę w ciągu dnia poprzedniego. Jesteśmy bogatsi o nowe doświadczenia, o wspomnienia. Jesteśmy starsi.
Liczę lata i nie wierzę. Kiedy? Kiedy i gdzie zdążyło minąć tyle czasu?
Pozdrawiam raz jeszcze... Ja ;)
Powiedziałabym, że wprost proporcjonalnie do tego, jak szybko zmienia się wszystko wokół nas. Dla mnie bzdurą jest mówienie "ja się nie zmieniam" albo "my się nie zmienimy". Owszem, zmienimy się. (Ważne tylko, żeby chcieć się zmieniać w tym samym kierunku;])
Zmieniamy się każdego dnia kiedy podnosimy się z łóżka. Jesteśmy bogatsi o myśli, które przeszły przez naszą głowę w ciągu dnia poprzedniego. Jesteśmy bogatsi o nowe doświadczenia, o wspomnienia. Jesteśmy starsi.
Liczę lata i nie wierzę. Kiedy? Kiedy i gdzie zdążyło minąć tyle czasu?
Pozdrawiam raz jeszcze... Ja ;)
piątek, 15 stycznia 2010
tęsknota wielowymiarowa
Słownik języka polskiego PWN podaje:
tęsknota
1. «uczucie żalu wywołane rozłąką z kimś, brakiem lub utratą kogoś albo czegoś»
2. «silna chęć osiągnięcia, pozyskania czegoś»
Tezaurus sugeruje:
tęsknota - niedosyt, utęsknienie, nostalgia
A ktoś kiedyś napisał mi, że:
"to taka hybryda zamyślenia, marzenia, muzyki, wdzięczności za to, że to czuję, radości z tego, że jesteś i fal ciepła w okolicach serca"
Czym jest tęsknota?
Czym jest tęsknota dla mnie?
Ma tak wiele odmian.
Z niektórymi radzę sobie lepiej, inne nawiedzają mnie we śnie, czy piosenkach niosących skojarzenia... (Bo w moim życiu, jak w filmie: jak dzieje się coś ważnego, to zawsze gra muzyka. :] )
Ale jakaś cząstka mnie, gdzieś w środku, mówi mi, że czegoś mi brakuje.
Czegoś, co już miałam.
I stąd ta nostalgia.
A muzycznie od trzech dni prześladuje mnie Esbjörn Svensson Trio. Jeden z ulubionych utworów ma szczególnie ciekawą nazwę.
Believe, Beleft, Below.
tęsknota
1. «uczucie żalu wywołane rozłąką z kimś, brakiem lub utratą kogoś albo czegoś»
2. «silna chęć osiągnięcia, pozyskania czegoś»
Tezaurus sugeruje:
tęsknota - niedosyt, utęsknienie, nostalgia
A ktoś kiedyś napisał mi, że:
"to taka hybryda zamyślenia, marzenia, muzyki, wdzięczności za to, że to czuję, radości z tego, że jesteś i fal ciepła w okolicach serca"
Czym jest tęsknota?
Czym jest tęsknota dla mnie?
Ma tak wiele odmian.
Z niektórymi radzę sobie lepiej, inne nawiedzają mnie we śnie, czy piosenkach niosących skojarzenia... (Bo w moim życiu, jak w filmie: jak dzieje się coś ważnego, to zawsze gra muzyka. :] )
Ale jakaś cząstka mnie, gdzieś w środku, mówi mi, że czegoś mi brakuje.
Czegoś, co już miałam.
I stąd ta nostalgia.
A muzycznie od trzech dni prześladuje mnie Esbjörn Svensson Trio. Jeden z ulubionych utworów ma szczególnie ciekawą nazwę.
Believe, Beleft, Below.
czwartek, 14 stycznia 2010
do "Epigońskiej iluminacji" słów kilka - dzień intelektualistki mi się zrobił z tą filozofią;)
Nie trzeba wcale tak daleko szukać, okazuje się. Nietzsche dawno pogrzebany, niech będzie mu spokój.
Tu w zwykłym moim świecie chociażby rzeczy zostały już wypowiedziane.
Powiedziało mi się dziś "Jestem niemożliwa. Ale nic innego nie jest!"
Myśl bardzo adekwatna do sytuacji... :D
...kilka, albo raczej kilkadziesiąt skojarzeń dalej potrzebowałam do czegoś otworzyć swój extended essay (praca maturalna z języka polskiego). Pach, strona tytułowa.
>> "Nie ma rzeczy niemożliwych. Są tylko niemożliwi ludzie." Studium reprezentanta "generacji nic" na podstawie powieści Pokalanie Piotra Czerwińskiego<<
Zaczęłam się śmiać tu przed tym moim małym ekranem. Moje okno na świat pokazuje ten sam widok, który kiedyś ktoś już oglądał...
A na zakończenie fragment z zakończenia niczego-sobie Nietzschego, przez którego przed chwilą udało mi się w końcu przebrnąć. A warto, polecam.
On Truth and Lies in a Nonmoral Sense (1873):
"(...) And while he aims for the greatest possible freedom from pain, the intuitive man, standing in the midst of a culture, already reaps from his intuition a harvest of continually inflowing illumination, cheer and redemption, in addition to obtaining a defense againt misfortune. To be sure, he suffers more intensely, when he suffers; he even suffers more frequently, since he does not understand how to learn from experience and keeps falling over and over again into the same ditch."
Mówiłam?
Zna mnie lepiej niż ja. Abstrakcja.
Tu w zwykłym moim świecie chociażby rzeczy zostały już wypowiedziane.
Powiedziało mi się dziś "Jestem niemożliwa. Ale nic innego nie jest!"
Myśl bardzo adekwatna do sytuacji... :D
...kilka, albo raczej kilkadziesiąt skojarzeń dalej potrzebowałam do czegoś otworzyć swój extended essay (praca maturalna z języka polskiego). Pach, strona tytułowa.
>> "Nie ma rzeczy niemożliwych. Są tylko niemożliwi ludzie." Studium reprezentanta "generacji nic" na podstawie powieści Pokalanie Piotra Czerwińskiego<<
Zaczęłam się śmiać tu przed tym moim małym ekranem. Moje okno na świat pokazuje ten sam widok, który kiedyś ktoś już oglądał...
A na zakończenie fragment z zakończenia niczego-sobie Nietzschego, przez którego przed chwilą udało mi się w końcu przebrnąć. A warto, polecam.
On Truth and Lies in a Nonmoral Sense (1873):
"(...) And while he aims for the greatest possible freedom from pain, the intuitive man, standing in the midst of a culture, already reaps from his intuition a harvest of continually inflowing illumination, cheer and redemption, in addition to obtaining a defense againt misfortune. To be sure, he suffers more intensely, when he suffers; he even suffers more frequently, since he does not understand how to learn from experience and keeps falling over and over again into the same ditch."
Mówiłam?
Zna mnie lepiej niż ja. Abstrakcja.
środa, 13 stycznia 2010
Epigońska iluminacja
Pewnego dnia po prostu budzisz się z myślą, że Nietzsche ubrał już w słowa Twoje myśli. I dziś ta myśl uciska mi boleśnie jakąś część mózgu. Bo nie ma nic lepszego na otrząśnięcie niż zderzenie się ze ścianą pokory. Arogancja zrasta nam się z kręgosłupem, świat w naszych oczach kręci się wokół pępka, a nasze myśli są wszak tylko wtóre.
Efektem ubocznym moich wysiłków intelektualnych jest zaledwie przemiał konceptów wszystkich ludzi przede mną. Czy istnieją jeszcze pojęcia prawdziwie odkrywcze?
Zagalopowałam się. Już prawie zamieszkałam w bibliote… shush!
Nic nie mówię.
...
Nietzsche oszalał w 1888roku. Heyah! uczmy się na cudzych błędach.
Obłęd tuż za rogiem.
Efektem ubocznym moich wysiłków intelektualnych jest zaledwie przemiał konceptów wszystkich ludzi przede mną. Czy istnieją jeszcze pojęcia prawdziwie odkrywcze?
Zagalopowałam się. Już prawie zamieszkałam w bibliote… shush!
Nic nie mówię.
...
Nietzsche oszalał w 1888roku. Heyah! uczmy się na cudzych błędach.
Obłęd tuż za rogiem.
poniedziałek, 11 stycznia 2010
zamykam się.
uciekam na trochę. znikam. wrócę.
za dużo słów w mojej głowie. nie tu ich miejsce.
Kasia B.
Uniesień wyciszenie
Na zboczu wzgórza stała,
nieruchoma.
Wpatrzona przed siebie
na bezkresny horyzont
morza.
Wiatr ustał.
Ona była wiatrem.
Ziemia się zatrzymała.
Ona była Ziemią.
A Słońce świeciło nadal,
niestrudzone.
Zamknęła powieki.
Ucichło morze.
Ona była morzem…
Na skale z wspomnień zbudowanej,
w otchłani chwil nieskończonych
Słońce świeciło nadal,
niestrudzone.
Gdy przyjdzie czas,
otworzy oczy.
Rozpromieniona.
za dużo słów w mojej głowie. nie tu ich miejsce.
Kasia B.
Uniesień wyciszenie
Na zboczu wzgórza stała,
nieruchoma.
Wpatrzona przed siebie
na bezkresny horyzont
morza.
Wiatr ustał.
Ona była wiatrem.
Ziemia się zatrzymała.
Ona była Ziemią.
A Słońce świeciło nadal,
niestrudzone.
Zamknęła powieki.
Ucichło morze.
Ona była morzem…
Na skale z wspomnień zbudowanej,
w otchłani chwil nieskończonych
Słońce świeciło nadal,
niestrudzone.
Gdy przyjdzie czas,
otworzy oczy.
Rozpromieniona.
niedziela, 10 stycznia 2010
i jeszcze jedno...
...i Bracka, i To tu, to tam, i w ogóle prawie każda piosenka niesie za sobą jakieś wspomnienie. Close to you. A wszystkie razem i w dużej ilości, i Nawet, i koncert... to też wspomnienia. Wspomnień cała masa...
Jak linoskoczek... zręcznie idę poprzez świat. :)
Jak linoskoczek... zręcznie idę poprzez świat. :)
Im człowiek starszy...
Ktoś mi kiedyś powiedział, że "Mały Książe" to taka książka, którą czyta się wiele razy i im jest się starszym, tym nowsze rzeczy się dostrzega.
Miałam wtedy jakieś 12 lat.
Prawda.
Czytałam ją później jeszcze ze trzy razy. (Ha, właśnie przyszło mi do głowy. Następny przeczytam w oryginale... :D Ale nie o tym miało być.)
Zainspirowana Mazankową wzmianką o muzycznym "mode on", włączyłam Turnaua.
I przypomniał mi się ten Mały Książe. Bo Turnaua znałam na pamięć mając lat 7. Nie żebym wtedy rozumiała tyle co teraz. A pewnie jeszcze wiele wymiarów do pojęcia przede mną.
Myślę, że z tą muzyką jest tak jak z Małym Księciem.
Im człowiek starszy...
GRZEGORZ TURNAU - uno momento mortis
Nim napiszesz wiersz
pomyśl i zważ
jak dalece słuszny to krok
i czy naprawdę masz czas
żeby pisać wiersz
żeby pisać wiersz
Może raczej wstań
może raczej leż
literatura jest piękna i bez
podobnie jak ten
dogasający już dzień
i gęstniejący już mrok
Zanim doliczysz do stu
dawno zapomnisz o dniu
zanim doliczysz do stu
Nim wykonasz pieśń
pomyśl i sprawdź
czy nie piękniej zrobi to szpak
i czy w ogóle jest sens
wykonywać pieśń
wykonywać pieśń
Może raczej śpij
może raczej patrz
twe obyczaje są łagodne i tak
przeciwnie niż ten
dogasający już sen
i patetyczny nasz świat
Zanim doliczysz do trzech
dawno zapomnisz i mnie
zanim policzysz do trzech
Nim napiszesz wiersz
pomyśl i zważ
jak dalece słuszny to krok
i czy naprawdę masz czas
żeby pisać wiersz
żeby pisać wiersz
Miałam wtedy jakieś 12 lat.
Prawda.
Czytałam ją później jeszcze ze trzy razy. (Ha, właśnie przyszło mi do głowy. Następny przeczytam w oryginale... :D Ale nie o tym miało być.)
Zainspirowana Mazankową wzmianką o muzycznym "mode on", włączyłam Turnaua.
I przypomniał mi się ten Mały Książe. Bo Turnaua znałam na pamięć mając lat 7. Nie żebym wtedy rozumiała tyle co teraz. A pewnie jeszcze wiele wymiarów do pojęcia przede mną.
Myślę, że z tą muzyką jest tak jak z Małym Księciem.
Im człowiek starszy...
GRZEGORZ TURNAU - uno momento mortis
Nim napiszesz wiersz
pomyśl i zważ
jak dalece słuszny to krok
i czy naprawdę masz czas
żeby pisać wiersz
żeby pisać wiersz
Może raczej wstań
może raczej leż
literatura jest piękna i bez
podobnie jak ten
dogasający już dzień
i gęstniejący już mrok
Zanim doliczysz do stu
dawno zapomnisz o dniu
zanim doliczysz do stu
Nim wykonasz pieśń
pomyśl i sprawdź
czy nie piękniej zrobi to szpak
i czy w ogóle jest sens
wykonywać pieśń
wykonywać pieśń
Może raczej śpij
może raczej patrz
twe obyczaje są łagodne i tak
przeciwnie niż ten
dogasający już sen
i patetyczny nasz świat
Zanim doliczysz do trzech
dawno zapomnisz i mnie
zanim policzysz do trzech
Nim napiszesz wiersz
pomyśl i zważ
jak dalece słuszny to krok
i czy naprawdę masz czas
żeby pisać wiersz
żeby pisać wiersz
piątek, 8 stycznia 2010
dotarłam...
...ogarniam się, biało za oknem.
po histerycznym epizodzie z pakowaniem udało mi się załadować do samolotu z - surprise, surprise! - ogromną ilością bagażu.
tu śniegu mniej niż w Polsce, cieplej też, ale ku memu zdziwieniu dostałam pięć różnych maili o warunkach pogodowych, niedogodnościach z dojazdem, prośbami o potwierdzenie przyjścia do pracy z powodu pogody etc. etc.
dziwny kraj.
niemniej jednak, lubię. ludzie inni. obcy inaczej. pozytywnie.
ze szczególną dedykacją dla warszawskich studentów korzystających z Facebooka coś przekomicznego: tutaj
po histerycznym epizodzie z pakowaniem udało mi się załadować do samolotu z - surprise, surprise! - ogromną ilością bagażu.
tu śniegu mniej niż w Polsce, cieplej też, ale ku memu zdziwieniu dostałam pięć różnych maili o warunkach pogodowych, niedogodnościach z dojazdem, prośbami o potwierdzenie przyjścia do pracy z powodu pogody etc. etc.
dziwny kraj.
niemniej jednak, lubię. ludzie inni. obcy inaczej. pozytywnie.
ze szczególną dedykacją dla warszawskich studentów korzystających z Facebooka coś przekomicznego: tutaj
wtorek, 5 stycznia 2010
fotostory tęsknot
zapytał mnie ktoś dzisiaj "i co, chce ci się wracać?" z tą nutką oczekiwania na milion powodów, dla których zostałabym w domu w głosie...
pokiwałam głową. "tak, chce mi się wracać"
dla mnie nie ma już czasu, żebym nie tęskniła za czymś, za kimś, za "gdzieś"...
kawałki swojego serduszka pozostawiałam u dobrych ludzi w różnych miejscach. więc zawsze jest jakieś "tęsknię za..."
grunt to tęsknić pozytywnie. kreatywnie. zamieniać tę wielką siłę z niczego w COŚ.
z tęsknoty rodzą się myśli. z tęsknoty rodzą się wiersze. z tęsknoty rodzą się moje wpisy na tego bloga nawet :D
a w końcu, od dziś, z tęsknoty rodzą się zdjęcia.
dlatego pakuję walizkę, znów wyruszam w drogę...
ale obiecuję, że będę tęsknić. pozytywnie.
pozdrawiam z nowej perspektywy... ;-)
pokiwałam głową. "tak, chce mi się wracać"
dla mnie nie ma już czasu, żebym nie tęskniła za czymś, za kimś, za "gdzieś"...
kawałki swojego serduszka pozostawiałam u dobrych ludzi w różnych miejscach. więc zawsze jest jakieś "tęsknię za..."
grunt to tęsknić pozytywnie. kreatywnie. zamieniać tę wielką siłę z niczego w COŚ.
z tęsknoty rodzą się myśli. z tęsknoty rodzą się wiersze. z tęsknoty rodzą się moje wpisy na tego bloga nawet :D
a w końcu, od dziś, z tęsknoty rodzą się zdjęcia.
dlatego pakuję walizkę, znów wyruszam w drogę...
ale obiecuję, że będę tęsknić. pozytywnie.
pozdrawiam z nowej perspektywy... ;-)

niedziela, 3 stycznia 2010
...
...bo czasem trzeba się nad sobą 5 minut poużalać...
wstęp: "kochana Kasiu..."
rozwinięcie "może chciałbyś się ze mną spotkać, tato?"
zakończenie: "nie chcę Cię widzieć... kochana Kasiu."
...czas minął. Uśmiecham się znowu od ucha do ucha.
wstęp: "kochana Kasiu..."
rozwinięcie "może chciałbyś się ze mną spotkać, tato?"
zakończenie: "nie chcę Cię widzieć... kochana Kasiu."
...czas minął. Uśmiecham się znowu od ucha do ucha.
sobota, 2 stycznia 2010
czarne dziury mej świadomości
Jak bardzo pokręcona jest moja pamięć przekonałam się dziś po raz kolejny. (Pokręconą składnię też kocham, o tak.)
Oglądałam Ne le dis a personne. W napięciu. Z zaciekawieniem. W pewnym momencie takie niczym nie wyróżniające się ujęcie podwórka wydało mi się znajome. Ale dopiero pod sam koniec przypomniałam sobie jedną scenę - tę najważniejszą, wyjaśniającą.
Poza tym nie było w mej pamięci najmniejszego zapisku na temat tego filmu. Nic.
Z jednej strony to dobrze, bo mogę oglądać te same filmy i zachwycać się nimi na nowo. Ciągle być zaskakiwaną, nie pamiętając, że gdzieś już to widziałam... Z drugiej strony jednak w takich chwilach zastanawiam się, czy zamiast się z tego śmiać, nie powinnam płakać. Takie dziury w pamięci! ;p
Wspominam sobie Sylwestra...
Ktokolwiek puścił With or without you 'repeat track' nad ranem, kiedy wszyscy spali... bardzo ciekawy początek Nowego Roku.
Jeśli wierzyć w to, że jaki Sylwester, taki rok, to... ten powinien być... spokojniejszy.
Oglądałam Ne le dis a personne. W napięciu. Z zaciekawieniem. W pewnym momencie takie niczym nie wyróżniające się ujęcie podwórka wydało mi się znajome. Ale dopiero pod sam koniec przypomniałam sobie jedną scenę - tę najważniejszą, wyjaśniającą.
Poza tym nie było w mej pamięci najmniejszego zapisku na temat tego filmu. Nic.
Z jednej strony to dobrze, bo mogę oglądać te same filmy i zachwycać się nimi na nowo. Ciągle być zaskakiwaną, nie pamiętając, że gdzieś już to widziałam... Z drugiej strony jednak w takich chwilach zastanawiam się, czy zamiast się z tego śmiać, nie powinnam płakać. Takie dziury w pamięci! ;p
Wspominam sobie Sylwestra...
Ktokolwiek puścił With or without you 'repeat track' nad ranem, kiedy wszyscy spali... bardzo ciekawy początek Nowego Roku.
Jeśli wierzyć w to, że jaki Sylwester, taki rok, to... ten powinien być... spokojniejszy.
piątek, 1 stycznia 2010
from Tenerife with love
20/12/2009
mogłabym wymienić tutaj wiele rzeczy, które da się wycenić i podać ich ceny, ale daruję sobie tę część na rzecz jednego, znaczącego zdania:
spacer z bratem wzdłuż ciepłego oceanu w grudniową noc
-bezcenne
21/12/2009
Zdjęcia...
uwieczniają chwile.
Wspomnienia...
wspominamy momenty.
Urywki naszego życia.
Gdzie umyka nam… wypełnienie?

***
- Do you want sex on the beach?
- Yes, I do.
22/12/2009
lekcja polszczyzny na obczyźnie
Cytat z naszej rezydentki: Miejscowość, w której mieszkamy ma teoretycznie 360dni słonecznych w roku.
Dzisiaj mieliśmy pecha. Pogoda pod psem, czyli dzień raczej barowy.
Dlaczego jak na ironię losu w Polsce parasol (para-przeciw, sol-słońce [hiszp.]) jest przeciwko słońcu, a w Hiszpanii (paraguas: para-przeciw, agua-woda [hiszp.]) to ochrona przed deszczem?
Rozmowa na poziomie:
M.: sio kury w góry!
K.: czasem trzeba się poopindalać
M.: jutro to będzie taki zasów, że nawet nie będzie kiedy taczek ładować
22/12/2009
Widziałam orła cień…
A nawet nie tylko. Poczułam również te 5kg na swojej ręce. I oberwałam rozpościerającym się skrzydłem po głowie, a jak! ;p
Weszłam w bliższą znajomość z orłem imieniem Louise. Trzeba stawiać czoło swoim strachom. Wzięłam go na rękę podczas The Eagle Show. Publicznie.
…ale nikt tego nie uwiecznił, bo moja rodzinka śpi od 22! ;)
23/12/2009
nad ranem...
Poznałam kawałek prawdziwej Hiszpanii.
B. zabrał mnie do miejsca, które było czymś w rodzaju połączenia klubu i pubu. Byłam jedyną turystką. Po wejściu oczy otworzyły mi się szeroko, do uszu dotarła hiszpańska muzyka, rozejrzałam się i... to było to. Prawdziwa la vida nocturna.
Kolejny cytat z przewodniczki: Salsa nie jest popularnym tańcem w Hiszpanii, ale na Teneryfie, ze względu na silne więzi z Kubą i Wenezuelą, jest bardzo popularna.
Sprawdzone na własnej skórze. Do hiszpańskiej muzyki. Z masą ludzi, których twarze mówią umiem-cieszyć-się-każdą-chwilą dookoła.
Carpe diem.
wieczorem...
Jutro będzie Wigilia.
A dziś były delfiny, lwy morskie, orki i papugi. Cała masa papug.
Egzotyczne Święta.
I’m lovin’ it.
24/12/2009
z tradycją na bakier
Najdziwniejsza wigilia ever.
Kiedy Wy siadaliście do stołów, my usiłowaliśmy wykąpać się w basenie na dachu. Słońce trochę przyświeciło, ale woda zimna. Brr…
A potem z tradycyjnych 12 potraw zrobiły się 3: barszcz, pierniczki i opłatek.
Później była jeszcze normalna kolacja, ale z każdym dniem coraz mniej rzeczy z tej hotelowej kuchni wydaje mi się zjadliwych. Dlatego czułam zdecydowany świąteczny niedosyt.
…może w przyszłym roku w końcu zostaniemy na święta w domu…? Who knows.
Prezenty nie leżały pod choinką, tylko pod stolikiem. A za oknem nie padał śnieg, tylko powoli zachodziło słoneczko… przy temperaturze 26ºC!
Po wszystkim graliśmy jeszcze w bilarda, popijając przez słomki sex on the beach. Bardzo rodzinnie. ;D
Chyba nie jestem za bardzo przywiązana do tradycji...
Na koniec zamiast na pasterkę, poszłam na randkę.
życie lady in red
25/12/2009
Cytat z „Cienia wiatru” Carlosa Ruiz Zafón:
„-Tak naprawdę to niewiele wiem o kobietach.
-Wiedzieć to nikt nie wie, ani Freud, ani one same, ale to jest jak elektryczność, nie trzeba wiedzieć, jak działa, żeby cię kopnęło.”
She’s like the wind...
26/12/2009
Fantastyczna wycieczka na La Gomerę, jeepy i w końcu słońca pod dostatkiem.
Na katamaranie z Teneryfy złapała mnie choroba morska, więc w ruch poszedł aviomarin. To niestety oznaczało senność przez pół wycieczki, ale i tak, mimo wszystko: I did enjoy it. Oh yes, I did!
I pogorszył się mój stan jeśli chodzi o zachorowanie na aparat. W tym stadium choroby to już nieuleczalne. ;p

...Znacie to uczucie, jakbyście ściskali cały świat w objęciach swoich ramion?
Anything can happen, żeby nie powiedzieć „wszystko się może zdarzyć”. To by mi się źle kojarzyło. ;p
Wyjazd zbliża się ku końcowi.
Jak spojrzę na ostatnie dni z perspektywy kamerzysty to nakręcił mi się w głowie niezły film.
Może nie oskarowy, może nie do odtworzenia, ale przecież ja i tak nie pamiętam filmów po ich obejrzeniu. Filmów nie pamiętam, ale pamiętam wrażenia. Wrażenie z filmu „Teneryfa” niesamowite.
Na szczególną uwagę zasługuje dojrzała kreacja głównej bohaterki…
27/12/2009
Nigdy nie byłam zwolenniczką happy ending’ów.
Zawsze jest coś potem. Coś, czego już nie widzimy w kinie.
Zatem ostatnia scena tego filmu rodem z Dirty Dancing nie będzie brzmiała I’ve had the time of my life. Bo czy Johnny Castle spotkał jeszcze kiedyś swoją Baby?


W ostatniej scenie widzimy zbliżenie na niespokojną zatoczkę. Nie gra muzyka. Słychać tylko szum wiatru i fal, wiatru i fal...
Jedna z nich uderza z wielką siłą w wyżłobioną skałę wulkaniczną.
Cięcie. Napisy końcowe...
mogłabym wymienić tutaj wiele rzeczy, które da się wycenić i podać ich ceny, ale daruję sobie tę część na rzecz jednego, znaczącego zdania:
spacer z bratem wzdłuż ciepłego oceanu w grudniową noc
-bezcenne
21/12/2009
Zdjęcia...
uwieczniają chwile.
Wspomnienia...
wspominamy momenty.
Urywki naszego życia.
Gdzie umyka nam… wypełnienie?
***
- Do you want sex on the beach?
- Yes, I do.
22/12/2009
lekcja polszczyzny na obczyźnie
Cytat z naszej rezydentki: Miejscowość, w której mieszkamy ma teoretycznie 360dni słonecznych w roku.
Dzisiaj mieliśmy pecha. Pogoda pod psem, czyli dzień raczej barowy.
Dlaczego jak na ironię losu w Polsce parasol (para-przeciw, sol-słońce [hiszp.]) jest przeciwko słońcu, a w Hiszpanii (paraguas: para-przeciw, agua-woda [hiszp.]) to ochrona przed deszczem?
Rozmowa na poziomie:
M.: sio kury w góry!
K.: czasem trzeba się poopindalać
M.: jutro to będzie taki zasów, że nawet nie będzie kiedy taczek ładować
22/12/2009
Widziałam orła cień…
A nawet nie tylko. Poczułam również te 5kg na swojej ręce. I oberwałam rozpościerającym się skrzydłem po głowie, a jak! ;p
Weszłam w bliższą znajomość z orłem imieniem Louise. Trzeba stawiać czoło swoim strachom. Wzięłam go na rękę podczas The Eagle Show. Publicznie.
…ale nikt tego nie uwiecznił, bo moja rodzinka śpi od 22! ;)
23/12/2009
nad ranem...
Poznałam kawałek prawdziwej Hiszpanii.
B. zabrał mnie do miejsca, które było czymś w rodzaju połączenia klubu i pubu. Byłam jedyną turystką. Po wejściu oczy otworzyły mi się szeroko, do uszu dotarła hiszpańska muzyka, rozejrzałam się i... to było to. Prawdziwa la vida nocturna.
Kolejny cytat z przewodniczki: Salsa nie jest popularnym tańcem w Hiszpanii, ale na Teneryfie, ze względu na silne więzi z Kubą i Wenezuelą, jest bardzo popularna.
Sprawdzone na własnej skórze. Do hiszpańskiej muzyki. Z masą ludzi, których twarze mówią umiem-cieszyć-się-każdą-chwilą dookoła.
Carpe diem.
wieczorem...
Jutro będzie Wigilia.
A dziś były delfiny, lwy morskie, orki i papugi. Cała masa papug.
Egzotyczne Święta.
I’m lovin’ it.
24/12/2009
z tradycją na bakier
Najdziwniejsza wigilia ever.
Kiedy Wy siadaliście do stołów, my usiłowaliśmy wykąpać się w basenie na dachu. Słońce trochę przyświeciło, ale woda zimna. Brr…
Później była jeszcze normalna kolacja, ale z każdym dniem coraz mniej rzeczy z tej hotelowej kuchni wydaje mi się zjadliwych. Dlatego czułam zdecydowany świąteczny niedosyt.
…może w przyszłym roku w końcu zostaniemy na święta w domu…? Who knows.
Prezenty nie leżały pod choinką, tylko pod stolikiem. A za oknem nie padał śnieg, tylko powoli zachodziło słoneczko… przy temperaturze 26ºC!
Po wszystkim graliśmy jeszcze w bilarda, popijając przez słomki sex on the beach. Bardzo rodzinnie. ;D
Chyba nie jestem za bardzo przywiązana do tradycji...
Na koniec zamiast na pasterkę, poszłam na randkę.
życie lady in red
25/12/2009
Cytat z „Cienia wiatru” Carlosa Ruiz Zafón:
„-Tak naprawdę to niewiele wiem o kobietach.
-Wiedzieć to nikt nie wie, ani Freud, ani one same, ale to jest jak elektryczność, nie trzeba wiedzieć, jak działa, żeby cię kopnęło.”
She’s like the wind...
26/12/2009
Fantastyczna wycieczka na La Gomerę, jeepy i w końcu słońca pod dostatkiem.
Na katamaranie z Teneryfy złapała mnie choroba morska, więc w ruch poszedł aviomarin. To niestety oznaczało senność przez pół wycieczki, ale i tak, mimo wszystko: I did enjoy it. Oh yes, I did!
I pogorszył się mój stan jeśli chodzi o zachorowanie na aparat. W tym stadium choroby to już nieuleczalne. ;p
...Znacie to uczucie, jakbyście ściskali cały świat w objęciach swoich ramion?
Anything can happen, żeby nie powiedzieć „wszystko się może zdarzyć”. To by mi się źle kojarzyło. ;p
Wyjazd zbliża się ku końcowi.
Jak spojrzę na ostatnie dni z perspektywy kamerzysty to nakręcił mi się w głowie niezły film.
Może nie oskarowy, może nie do odtworzenia, ale przecież ja i tak nie pamiętam filmów po ich obejrzeniu. Filmów nie pamiętam, ale pamiętam wrażenia. Wrażenie z filmu „Teneryfa” niesamowite.
Na szczególną uwagę zasługuje dojrzała kreacja głównej bohaterki…
27/12/2009
Nigdy nie byłam zwolenniczką happy ending’ów.
Zawsze jest coś potem. Coś, czego już nie widzimy w kinie.
Zatem ostatnia scena tego filmu rodem z Dirty Dancing nie będzie brzmiała I’ve had the time of my life. Bo czy Johnny Castle spotkał jeszcze kiedyś swoją Baby?
W ostatniej scenie widzimy zbliżenie na niespokojną zatoczkę. Nie gra muzyka. Słychać tylko szum wiatru i fal, wiatru i fal...
Jedna z nich uderza z wielką siłą w wyżłobioną skałę wulkaniczną.
Cięcie. Napisy końcowe...
Subskrybuj:
Posty (Atom)