sobota, 19 grudnia 2009

świątecznie bajecznie

Wróciłam. Córka marnotrawna przybyła do domu... po to tylko, żeby przepakować się na kolejny wyjazd :) (Swoją drogą, posiadanie trzech, oddalonych o setki kilometrów od siebie szaf nie jest zbyt poręczne gdy człowiek próbuje coś znaleźć; się spakować.)

Ten tydzień to tydzień wielu spotkań i odwiedzin, szaleństwa i prostoty. Takie wspomnienie przeszłości, rozprawianie o teraźniejszości i snucie planów na przyszłość.

Spotkania z Przyjaciółmi są jeszcze bardziej inspirujące niż zwykle. Veeeery positive. I dla odmiany musiałam stawić czoła kilku sytuacjom, gdzie nie mogłam powiedzieć "ale ze mnie szczęściara".
I jest to eufemizm. ;p

W domu pieczenie tradycyjnych pierniczków, bo święta bez nich to nie święta. Powrót do domu to również powrót do zapachów... najs. :)
A teraz "off we go!" na zasłużone wakacje. Trzymajcie kciuki, cobyśmy nie musieli z powodu śniegu czekać na lotnisku za długo. ;)


Wszystkim moim czytelnikom (haha, ale to cudownie brzmi! powrót uświadomił mi, że moje myśli-na-ekran-przelewanie czyta więcej osób, niż sądziłam;]) życzę zdrowych, radosnych Świąt Bożego Narodzenia. Pełnych ciepła, świątecznie domowej atmosfery (o śnieg za oknem już nie musimy się martwić;p) oraz miłości. Nie bójmy się użyć tego słowa.
Niech radość zagości w Waszych serduszkach kochani.

Lots of love,
zmierzająca w stronę Teneryfy,
Inspiracja



P.S. A na deser:
http://www.youtube.com/watch?v=kvHR6iVTutU

http://www.youtube.com/watch?v=nnMZHu4vQ84

http://www.youtube.com/watch?v=6O_mHHGCmvs


http://www.youtube.com/watch?v=CJh9MxTtz3w


http://www.youtube.com/watch?v=A5AwNlRsJrw


http://www.youtube.com/watch?v=bZZJWsux2jU

poniedziałek, 14 grudnia 2009

Warsaw calling, że tak na opak to zatytuuję.

Dwanaście tygodni temu przyjechałam w zupełnie obce mi miejsce, usiadłam przy biurku, przy którym teraz siedzę, podłączyłam komputer i puściłam sobie Joni Mitchell. Both Sides Now.

Zaczęło się od Joni Mitchell i na niej się kończy. Siedzę prawie spakowana, za dwie i pół godziny wstanę i pojadę na lotnisko... Nie do wiary, że to już koniec semestru.
Pojechałam dziś do Londynu, pożegnać się z nim na ten rok.
Czy ja już kiedyś zwerbalizowałam tę myśl, że... Lubię Londyn.

Dziś bardziej niż kiedykolwiek wcześniej dotarło do mnie znaczenie drugiej części myśli Samuela Johnsona. ("When a man is tired of London he is tired of life; for there is in London all that life can afford.") Miasto takiej różnorodności, że nic nikogo nie dziwi. Miasto olbrzymich możliwości, jak się o nim mówi, nowy "Nowy York".
Zadomowiłam się trochę. Zaczynam mieć swoje ulubione miejsca, wspomnienia.
Myślę, że w styczniu będę tu wracać z otwartą głową. Skoro już jestem w "centrum świata";], niezależnie od tego co będzie w przyszłym roku, wykorzystam to. Wykorzystam to teraz. Mądrzej.



...stanęła przed wielką, oświetloną białymi lampkami choinką na Trafalgar Square, spojrzała w górę i pomyślała:
"do zobaczenia za rok, Londynie".

niedziela, 13 grudnia 2009

coraz bliżej...

coraz bliżej, coraz bliżej... coraz bliżej mojego powrotu!

:):):):)

samoloty wydają się dziś latać wyjątkowo nisko.
jakby chciały zgarnąć mnie na swój pokład. ;)

bilans tygodnia

dni: 7
przepracowanych godzin: 44
opuszczonych zajęć na uczelni: 0
obejrzanych musicali w Londynie: 1
(nie)zaśpiewanych koncertów charytatywnych: 1
imprez z "potańcówką"(;]): 1
lunchy z kumpelą przy winku: 1
zbitych kieliszków: 3
wypolerowanych sztućców: tysiące...
obejrzanych odcinków "Sex and the City": z dziesięć co najmniej - do każdego posiłku zjedzonego "u siebie";p
oddane eseje: 1
eseje, które zamierzałam napisać przed świętami, chociaż są dopiero na po świętach, ale czego z jakichś powodów nie zrobiłam: 3
egzaminy z francuskiego: 2
pożegnania: dziesiątki


pozostaje mi tylko jedno pytanie:

...kiedy ja to wszystko zdążyłam zrobić?

sobota, 12 grudnia 2009

o pogodzie słów kilka...

...nie żebym nie miała o czym pisać, ale metaforycznie będzie.
choć i w dosłownym znaczeniu prawdziwie...


wczoraj idąc na zajęcia czułam się tak, jakby od mojego przyjazdu nie minął nawet tydzień. a wszystko za sprawą jasnego nieba, słońca, rześkiego powietrza i śpiewających ptaków. pogoda tutaj naprawdę może wrócić z okropnego A do pięknego B w bardzo szybkim tempie.
i tak wczoraj, płynąc z moim esejem z filozofii pod pachą, z rozpiętym płaszczem, napawałam się powtarzalnością chwili.
czas się cofnął... błąd.

dziś od rana świat spowity był mgłą. w brutalny sposób przypomniało mi się, że to już nie koniec lata, a zimy początek raczej. na egzamin ustny z francuskiego szłam krokiem szybkim, chowając się zachłannie w każdy skrawek mojego płaszcza. przechodząc pod drzewami skraplająca się na gałęziach mgła kapała mi na policzki.
kropla po kropli... niczym łzy.

gdy wracałam, z mlecznej otchłani wyłoniła się rzeka studentów z walizkami i torbami wszelakiej maści.
czas licznych pożegnań. nowych tęsknot.

i tylko na koniec czyjś jeden uśmiech wyczarował mi piękny zachód słońca. żadnej mgły, żadnego deszczu. w mojej półgodzinnej przerwie między zajęciami a pracą przystanęłam przy oknie, zatrzymałam się na chwilę, zamyśliłam... i tylko gdzieś tam w oddali ten piękny zachód słońca. wyciągnęłam rękę w tym kierunku

...i dotknęłam szyby między nami.

czwartek, 10 grudnia 2009

cytat z W.:
"Ty jesteś jak sesja.
trzeba Cię opić."

yyy... dziękuję?
o naiwności moja,
zostaw mnie w spokoju.
http://www.youtube.com/watch?v=GNEcQS4tXgQ

zagadka

jaka jest najlepsza pora na pisanie pracy z filozofii?
trzecia nad ranem!

...przynajmniej taką mam nadzieję. bo to moja jedyna wolna pora.
Deadline tomorrow by 12 o'clock.

P.S. od dzisiaj będę jadła palcami. wypolerowałam w pracy kilka tysięcy sztućców. i już nie mogę na nie patrzeć. (tzn.jest do tego specjalna maszyna, ale do obsługi tejże potrzebny jest człowiek. każdy jeden widelec, nóż czy łyżka hotelowa przeszły dziś przez moje paluszki.)
boję się iść spać, bo pewnie przyśni mi się, że znowu to robię, a wtedy nie odpocznę.

środa, 9 grudnia 2009

tango-myśli



Uwielbiam moje...
tango-myśli.

Przenoszę się wtedy do innego świata.
Gdzie jest ktoś, kto myśli tak jak ja.

poniżej 3 nowe posty hurtem. w promocji ;)

Wieczór idealny.

Dziś miałam cudowny wieczór.
Właśnie taki, na jaki zasługuję.
Musical 'Sister Act' w Londyńskim Palladium. Bardzo brytyjski zwyczaj jedzenia lodów w przerwie. Spacer po Oxford Street pełnej świątecznych lampek. (Wiem, wiszą tam od dawna, ale teraz to ma swój klimat.)

I nie ma żadnego ale.
Godzę się z tym, że nie mogę uzyskać odpowiedzi na wszystkie moje pytania.

Motyle w brzuchu. Moim. Gone.

wtorek, 8 grudnia 2009

nie dałam rady...

źle znoszę zapach starości.

dlatego kiedy wczoraj weszłam do domu spokojnej starości (czy czegoś w tym rodzaju), od razu pomyślałam sobie, że mam nadzieję, że ja nie dożyję takich czasów...
a potem się zaczęło.

przyszliśmy tam z chórem, żeby zaśpiewać repertuar z weekendowych koncertów. pomysł bardzo mi się spodobał, dlatego bez wahania się zgodziłam i przyszłam.
nigdy się po sobie nie spodziewałam tego strumienia świadomości, który na mnie tam spłynął. ani reakcji na niego...

idąc na małe rozśpiewanie minęliśmy taką staruszkę na wózku, którą sanitariusz zwoził na dół na koncert. przywitała się z nami. Ruth ma 105lat...
jaki to ogrom czasu w porównaniu z moimi marnymi dwudziestoma(!). szybko wyłączyłam myśl, która włączyła się po wejściu.

kwadrans później zaczęliśmy. zaśpiewaliśmy pierwszą piosenkę. pod koniec już było mi trudno, oczy zaczynały się szklić. podczas drugiej po prostu się rozpłakałam. schowałam się za chórem i zaczęłam płakać. ja! w miejscu publicznym! płakać!
próbowałam się uspokoić i dołączyć pod koniec utworu. stanęłam znowu razem z chórem. nie dałam rady zaśpiewać nawet jednego pełnego wersu...
nie byłam w stanie patrzeć na naszą publiczność na krawędzi życia i śpiewać jednocześnie radosne kawałki, cieszyć się...
zaraz pomyślałam też o babci, która dziś idzie do szpitala...
nie dałam rady.

w przerwie między utworami wyszłam poszukać łazienki. nie mogłam przestać płakać. coś się takiego stało - i nie umiem tego opisać - że łzy zdawały się nie mieć końca.
wszyscy sanitariusze, którzy mnie mijali pytali czy wszystko ok. wszyscy byli nad wyraz mili. i to mi wcale nie pomagało. stanęłam tuż za drzwiami do sali, w której śpiewała reszta chóru. chciałam chociaż posłuchać...

chwilę później jakiś staruszek wychodził z tej sali - opierając się o chodzik. krok za krokiem, bardzo powoli.
zobaczył mnie. zatrzymał się. ...i wyciągnął dłoń. myślałam, że chce, żeby mu pomóc przejść przez drzwi. chwyciłam jego dłoń, a tymczasem on mnie uścisnął delikatnie i uśmiechnął się.
wywołało to efekt odwrotny do uspokojenia się...

nie wiem, co wydarzyło się wczoraj. nie wiem dlaczego. ale myśl o tym, że to mogą być ostatnie święta dla całej tej pełnej sali nie dawała mi spokoju. (mimo tego, że oni zdawali się być do tego bardzo zdystansowani. puszczali sobie nawzajem oczka i śmiali się śpiewając "...and a happy new year")
myśl o tym, że to zawsze mogą być ostatnie święta dla każdego z nas, dla moich bliskich... a mnie tam nawet nie ma.
myśl o śmierci nagle i niespodziewanie doprowadziła mnie do skraju wytrzymałości.


pod koniec dołączyłam do chóru śpiewającego kolędy. mieliśmy wydrukowane słowa, więc starając się nie myśleć o tym dla kogo śpiewam, nie odrywając wzroku od kartki... jakoś przebrnęłam przez zakończenie naszego występu.

wróciłam do domu, chcąc zadzwonić jeszcze do babci. ale zdałam sobie sprawę, że było już za późno. ah te niekorzystne przesunięcie czasowe.

po ostatnich trzech nocach z rzędu, kiedy nie zasypiałam przed 3rano (raz próbowałam, ale organizm tak mi się poprzestawiał, że nie mogłam zasnąć wcześniej!) oraz po potoku oczyszczających łez poszłam spać o 23. o dziwo, udało mi się zasnąć. nie na długo jednak. 23.45 alarm przeciwpożarowy wyciągnął mnie z łóżka. z początku myślałam, że to już ranek, i że dzwoni budzik... [tak Ewa, nie tylko Wam robią takie niemiłe niespodzianki...]

...i w ten sposób skończył się mój dzień. na całe szczęście, cokolwiek by się nie działo, jedno zawsze jest pewne. każdy najgorszy dzień ma swój koniec.
a za 7 dni będę w Polsce.

poniedziałek, 7 grudnia 2009

Ali BABA i czterdziestu rozbójników

Bardzo śmieszna zmiana w pracy.
Tak jakoś się złożyło, że byłam dziś jedyną kobietą w okolicy.
Szefowie-faceci, kucharze-faceci, kelnerzy-faceci, barmani-faceci, klienci-faceci...
Ma to wiele dobrych stron. Ale oczywiście nie tylko.

Obsługiwaliśmy dziś kolację dla czterdziestu dystrybutorów deskorolek i snowboardów firmy "santa cruz" z różnych krajów. Międzynarodowe towarzystwo złożone z panów w różnym wieku, ale w zdecydowanej większości noszących się na "deskowo". (Niektórzy wiedzą pewnie co mam na myśli, a ja nie jestem pewna, czy "na skate'a" znaczyłoby to o co mi chodzi.)

Tak czy siak, panowie oczywiście piją. A jak panowie piją w towarzystwie panów na wyjeździe służbowym, to panowie piją bardzo dużo.

Wieczór zakończył się dla mnie przeciągnięciem się mojej zmiany i jednym sporym siniakiem na udzie, ale zanim się zakończył panowie-szefowie zauważyli, że ja sobie świetnie radzę z tą całą klientelą i zostawili mnie do donoszenia alkoholu.

Muszę przyznać, że sporą część mojej dzisiejszej zmiany po prostu przegadałam :)
Poznałam dwóch Polaków - Ci albo byli porządniejsi, albo po prostu zachowywali dobre pozory, bo przynajmniej nie dawali do zrozumienia o czym myślą, kiedy na mnie patrzą.

I chociaż wszystko skończyło się dobrze, a bohaterowie tej bajki żyli długo i szczęśliwie - spora część pewnie z kacem rano;], to ja się tak zastanawiam:
Gdzie się podziali mężczyźni szanujący kobiety? Seriously.

hahahahahahahaha


Moje dowody z wczorajszego koncertu są albo tragicznie rozmazane, albo... właśnie tak szczęśliwie wykadrowane.

Jak to mówią... "Najważniejsze jest dla oczu niewidoczne."
Dlatego wyobraźcie sobie proszę mnie za lewą kolumną ;D

A to na pobudzenie wyobraźni:
http://www.youtube.com/watch?v=8jEnTSQStGE

niedziela, 6 grudnia 2009

Koncert Świąteczny numer dwa - udany (będą dowody! ;p)

...
w uszach mi szumi, stóp nie czuję. znaczy się pokoncertowe afterparty udane również;)

i tylko nie mieści mi się w głowie, jak bardzo niektórym chce się mieszać w życiach innych. ludzie kochani, macie swoje własne, to nimi się zajmijcie :)

nie znoszę prób manipulacji. alergia jakaś chyba;)

sobota, 5 grudnia 2009

Koncert Świąteczny numer jeden

Było niesamowicie. Było tak niesamowicie, że aż nie wiem od której strony ugryźć opis tego unikalnego wydarzenia (które powtórzymy jutro, więc przymiotnik właściwie nieadekwatny;p).

Koncert udał się... jak? No udał się po prostu. Wszystkim się podobało, a stojąc tam na "scenie" (czyli tak naprawdę przed ołtarzem w kaplicy;p), widząc tych wszystkich ludzi wstających w swoich ławkach i klaszczących do naszych piosenek, singing along.

Nie podejrzewałam, że zaśpiewanie kilku kawałków dla grupy ludzi może mi dać taką energię!!!

Niesamowite. Ciągle jestem pod wrażeniem.
Jakie to ciekawe, że nie potrafimy w pełni przewidzieć swoich reakcji. Nie wiedziałam, że jestem w stanie tak pozytywnie siebie zaskoczyć.

Pozwolę sobie zakończyć cytatem z mojej koleżanki: "dlaczego nie robimy tego codziennie?"
: )

piątek, 4 grudnia 2009

Christmas is all around ;]

Przyśpieszony przepis na pośpieszenie zimy.
albo
Przyspieszony przepis na pospieszenie zimy.

Słownik mi mówi, że obie wersje są poprawne. Nie lubię takich ambiguities.

Tak czy siak, przepis jest taki:
jedna kolacja świąteczna,
kilka choinek w okolicy,
garść roześmianych znajomych,
koncert świąteczny razy dwa (już za trzy godziny pierwszy!).


I tak - chociaż ciągle bez śniegu, bez domu i bliskich, bez pierniczków;p - w dwa dni poczułam, że coraz bliżej święta ;)
Brakuje mi tylko reklamy coca-coli... ale nie oglądając telewizji, raczej się na nią nie natknę ;)

czwartek, 3 grudnia 2009

jaaakie geny!

no muszę się pochwalić, no.


mamo, od dziś mówię Ci "Sister" ;) nie inaczej! :*
insomnia

dzień zasypywania bloga niepotrzebnymi Wam informacjami.

oto kolejna z nich:
jak w coś nie wierzę, to tego nie robię.
nie wierzę w sens mojego portfolia z francuskiego.
nie, to nie lenistwo. ta forma i to wielkie zamieszanie o takie 'nic'... to mi autentycznie przeszkadza! nie mam za to nic przeciwko portfolio z niemieckiego, o dziwo. podejście nauczyciela wpływa na moje podejście, jak zwykle. a ja sama potrafię się zmobilizować, ale tylko jeśli widzę w tym jakiś cel. a wypełnianie miliona papierków i świstków po to tylko, żeby oddać kilka poprawionych prac domowych i dwa marne zadanka, które są tak naciąganą formą nauki, że aż żal... no nie dla mnie to.
i tak, niewierząca, idę sobie spać. co by więcej nie spamować. o!

środa, 2 grudnia 2009

naszła mnie masa wątpliwości. ot tak sobie.
i znowu nie wiem co robić.

P.S. i Matrixa trzeba mi. maratonu.

truskawki, truskawki...

mówiłam już, że lubię truskawki?
szczególnie te niespodziewane, na początku grudnia, a mimo to smakujące prawdziwie...
:)

dwojakość

Wracając do domu w głowie miałam już pomysł na posta... po czym spojrzałam w czyjeś okno, do salonu jakichś ludzi... zatrzymałam się na chwilę. I tak pojawił się drugi pomysł przedstawienia tego dnia. Stąd wzięła się dwojakość. Nie podjęłam decyzji, która wersja jest lepszym komentarzem do "dziś".
...Dochodzę do wniosku, że pisząc tego bloga mogę łatwo zmanipulować Wasze myślenie, Wasze wyobrażenie raczej - tego, co się ze mną dzieje. Sami zobaczcie.

wersja 1:
ALTERNATYWA Gazety Wyborczej
Jak donosi reporterka ALTERNATYWY GW, biurokracja i rozumowanie angielskiej administracji (m.in. ministerstwa spraw wewnętrznych aka Home Office) pozostawia wiele do życzenia... lub powala na kolana - jak kto woli.
Nasza specjalna agentka obdzwoniła ambasadę oraz konsulat, a także poradziła się prawnika, by potwierdzić informacje o doniesieniach, jakoby aby zarejestrować się w obowiązkowym dla Polaków pracujących w UK Worker Registration Scheme należałoby wysłać pocztą ORYGINAŁ dowodu osobistego lub paszportu. (Zniewalające zaufanie do poczty...)
I tak, specjalna agentka zmarnowała kupę swojego cennego czasu na kompletowanie dokumentów i uzupełnianie długo odwlekanej papierkowej roboty. Viva biurokracja! ;-)

Doniesienie z ostatniej chwili: aby ułatwić życie wszystkim studentom zamyka się najbliższą pocztę na czas nieokreślony. God bless you.

...I tylko wracając po południu z tej głupiej poczty, która jak na złość kilka dni temu została zamknięta, uświadomiłam sobie, że jest grudzień. 13 dni i wyląduję w objęciach... Warszawy;]

Wasza jak zawsze szczera,
KB

P.S. Osoba szczególnie gorąco pozdrawia dziś Inspirację ALTERNATYWY GW;-)


wersja 2:
coraz bliżej święta :)
Kiedy po południu wystawiłam nos z akademika, natychmiast otuliłam się szalikiem. Zimne, ostre powietrze przypomniało mi, że mamy już grudzień :)
Poczta, na którą się wybierałam, niestety już nie działa, ale mój spacer przyniósł pozytywny skutek uboczny ;)
Jest po drodze taki sklepik, na którego wystawie czerwono-zielone dekoracje szczególnie przypominają o zbliżających się świętach. Sklepik pełen ciekawych i unikalnych dekoracji, biżuterii, zabawek... Wyłączyłam iPoda, bo przeczucie mówiło mi, że w tym sklepie grają coś świątecznego. Of course! I'll be home for christmas połaskotało moją tęsknotę. Jeszcze 13 dni. Oglądając z zachwytem fikuśne zegary odkryłam następne pomieszczenie tego nieziemsko inspirującego miejsca. Stolik pełen farb i półki uginające się od białych glinianych kubeczków, talerzyków i serii nikomu niepotrzebnych ozdóbek świątecznych;p Ale jednak, jeśli te wszystkie przedmioty pomaluje się samemu... to już co innego. Bardzo miła właścicielka + "domowa" atmosfera + otoczenie tylu ciekawych i pięknych przedmiotów = Kasia tam na pewno wróci. :)
Kiedy w końcu wyszłam z tego magicznego miejsca, a słuchawki z powrotem trafiły na swoje miejsce, wybrałam Dianę Krall. Szczególnie ulubione klimaty świąteczne. Wracając do domu, w pewnym momencie spojrzałam w czyjeś okno. A to, co zobaczyłam w niewyjaśniony sposób zatrzymało moje nogi.
Choinka, lampki, łańcuchy... i tata podsadzający córeczkę, żeby mogła zawiesić na niej bombki. Takie obrazki nazywam Szczęściem przez duże S. Takim, które niestety rzadko zauważamy...
Pomyślałam sobie, że kilka lat temu pewnie też wyciągałabym małe choinki, a może nawet szykowalibyśmy się już do tradycyjnego rodzinnego pieczenia pierniczków...
Mój pokój po powrocie pachniał świątecznym ciastem. A może to tylko moja wyobraźnia... Co prawda to prawda, jadłam dziś pomarańcze, a taki zapach długo się unosi, ale jednak te wszystkie spostrzeżenia na raz wyostrzyły mi zmysły.

Potem poszłam na musical w wykonaniu studentów. Fun. :)
Wychodząc, spojrzałam w górę. Powolutku, pomalutku, spadały na ziemię maciupeńkie drobinki śniegu...



Na tym polega moja dwojakość. A Ty, którą jakość wybierzesz?