wtorek, 13 października 2009

kaplica nie gryzie & nocny wypad do Polski



Szłam na autobus. Przechodząc koło kaplicy na kampusie usłyszałam organy. Jako że miałam jeszcze 10 minut, a przystanek niedaleko, weszłam do środka.
Usiadłam. Słuchałam. Myślałam...
Nie wiem na jaki temat dokładnie zeszły moje myśli w tym momencie, ale uroniłam kilka łez szczęścia. Ja. Ateistka z krwi i kości. Popłakałam się w kaplicy ze szczęścia. O ironio losu.

A potem wszedł ten chłopak i zapytał, czy to tu ma być próba chóru gospel. Uwielbiam gospel. Zostałam.

O czwartej nad ranem obudził mnie ból pleców. Nieprzyjemnie przypominający o ironiach losu...

Kiedy tabletka zaczęła działać i wyłączyłam nadmierne myślotoki, zasnęłam znowu nad ranem. Śniło mi się, że wróciłam do Polski. Dokładnie w poniedziałek 12 października. Niespodziewanie jak zwykle. Kolega M. odebrał mnie z lotniska. Zaczęliśmy rozmawiać... Nie miałam pojęcia, dlaczego wróciłam! Przecież zostawiłam w Anglii rzeczy, mój pokój, studia, niedokończone sprawy i... zaczęłam panikować. Po co ja wracałam w poniedziałek wieczorem - tak nagle, tak głupio, skoro w środę muszę się pojawić na job interview!? Zdaje mi się, że zanim zapiał pierwszy kogut mojego budzika, wsiadałam już do wtorkowego samolotu. Jestem przekonana, że zdążyłam. Wszystko będzie dobrze. Intuicja.

Ah, i... M., dzięki za zieloną kawę;)

3 komentarze:

  1. Nie wracaj, paczka (paczki) już jadą:-) Kabanosy też...:-)

    OdpowiedzUsuń
  2. No właśnie, kabanosy będą, kredyt jest, a jutro się okaże czy i praca się znajdzie :)
    Na razie mogę zostać ;-)

    OdpowiedzUsuń
  3. moja mama też nadała paczkę:) ale chyba bez kabanosów, więc możesz przyjechać ze swoimi do mnie. i pościel też leci, więc w ogóle.:)

    OdpowiedzUsuń