sobota, 17 października 2009

Celebration of Life

Doskonale pamiętam poprzedni koncert gospel, na którym byłam. Gdańsk. 2 grudnia 2007. Jeden z bardzo ważnych dni. Pamiętam to niesamowite szczęście podczas i energię po. Pytania do widowni, Magdę G. salsującą na scenie i wspólne przedświąteczne śpiewanie.

Dziś poszłam na koncert London Community Gospel Choir. Poprzeczka stała baaaaaardzo wysoko. I dlatego nie było aż takiego wow. Niemniej jednak: koncert zaskoczył w wielu aspektach.
Niesamowita przyjemność.

Po pierwsze, o czym nie wiedziałam, koncert był raczej czymś w rodzaju show z wieloma artystami.

Misz-masz zawierał:
-saksofonistkę: YolanDa Brown
...miód na me serce, ciarki po plecach.
Nie znalazłam żadnego nagrania w pełni oddającego klimat dzisiejszego koncertu, ale dla chętnych próbka tu:
http://www.youtube.com/watch?v=pZ_4i1xkEt8

-piosenkarkę: Carleen Anderson
Dała czarnego czadu po chyba całej skali. Szczególnie w jednej solówce, gdzie pokazała co potrafi. A skalę, muszę przyznać, ma ogrooooooomną. :) Czego znów ten utwór nie-oddaje tutaj:
http://www.youtube.com/watch?v=vZjzgmBshqA&translated=1

-London Gospel Community Choir
To na co czekałam. :) Tak jak się spodziewałam. Pełen pozytywnej energii. Gospel po prostu.
http://www.youtube.com/watch?v=UnBZ4DNkjSg

-zupełnie niewpisujący się w klimat, trochę za bardzo dyskotekowy Maxi Priest:
http://www.youtube.com/watch?v=-G4zRwcmY9o

Samo słowo koncert w odniesieniu do tego show wydaje mi się trochę nieodpowiednie, biorąc pod uwagę znaną mi do tej pory definicją takiego wydarzenia.
Zamiast do "teatru", wchodzi się do wielkiego kompleksu teatrów. Gdzie ludzi pełno, a na różnych piętrach odbywają się różne spektalke/koncerty etc. Jednocześnie. Przestrzeń jest naprawdę powalająca. Na samym dole kompleks kawiarni i barów. Pełno stolików. Atmosfera raczej przypominająca centrum handlowe niż teatr. Zgiełk. Tradycyjny sposób obwieszczenia, że przedstawienie zaraz się zacznie nie spełniłby tu swojej roli. Stąd zamiast dzwonków ogłoszenia - niczym w supermarkecie, przez głośniki. Przedziwnie się z tym czułam.
Weszliśmy na salę. Wielgachna! Ale nie to mnie zdziwiło najbardziej. Ani też nie to, że ludzie się spóźniali (wchodzili na salę całymi rodzinami nawet 40minut po rozpoczęciu!). Najbardziej zadziwiającym dla mnie zjawiskiem wszechczasów, czymś, na co sama w życiu bym nie wpadła i nie pomyślała, że to jest możliwe... było postawienie na scenie kobitki, która migała słowa piosenek przez cały koncert. Koncert dostosowany dla głuchoniemych! W życiu, w życiu bym na to nie wpadła!

...

A na koniec wystąpił Gospel Choir po raz drugi. I tu już obowiązkowy link dla wszystkich tych którzy chcą się naładować energią. Ten utwór chyba jakoś najbardziej mi podpasował podczas koncertu .
Tu akurat z filmu, teoretycznie nie do końca związane, ale właśnie to i z dużą energią zaśpiewali Londyńczycy:
http://www.youtube.com/watch?v=9kP8IRXBymE

I do tego dostałam dziś telefon: dostałam pracę! (O tym więcej w następnym odcinku...) Ain't no mountain high enough!, ludziki :)

3 komentarze:

  1. Kochana moja sis.. zaczytalam sie okropnie:) Cudnie!!! Wiesz tak sobie myśle że chyba nareszcie trafiłaś na swoją droge.. i mam nadzieję że jak najdłużej na niej zostaniesz!!! Cieszę się że jesteś szczęśliwa i nie mogę się doczekać Twojego przyjazdu!!! całuje bardzo mocno i przesyłam super słodziutkie całuski od Kubusia!!! xxxx

    OdpowiedzUsuń
  2. Podpisuję się pod Olą, no może całusków nie mam od kogoś tak uroczego jak Kubutek posłać, ale daruję Ci swoje, najgoręteze...:-)Love You:-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Fajny był tamten koncert :P
    Czekam na kolejny odcinek ;) Buziaki :****

    OdpowiedzUsuń