piątek, 12 lutego 2010

nie

na siłę, na przekór swojemu nastrojowi... po powrocie z pracy wstałam i wyszłam.

nie, nie było żadnej cudownej przemiany. nie nastał koniec świata, nie spotkałam księcia z bajki, nie zrobiłam najlepszego zdjęcia. nie było szampana, ani nawet nie mogę powiedzieć, że czułam się komfortowo z tym wszechobecnym angielskim przez cały czas.

nie było iluminacji.

nie każdy dzień jest filmowy.
czasem i ot, zwykły wieczór w barze, z grupką znajomych, w zamyśleniu, nie do końca "tu i teraz" (jeśli wiecie, co mam na myśli) ...i jazz.



...and all that jazzzzz... makes a difference.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz