Kiedy zmagamy się z gorączką nasze sny, o ile je pamiętamy, są zazwyczaj bardzo męczące, jakkolwiek nie byłyby kolorowe. Dziś całą noc pracowałam dla Londyńskiego Googla. Nie pamiętam co się tam działo, ale wiem, że byłam właśnie tam, że było kolorowo. Wiem też, że ciągle się budziłam i zasypiałam z powrotem do tego samego snu (co się rzadko zdarza), a także, że obudziłam się w końcu na dobre około 3.30 nad ranem (czy "w nocy" - jak kto woli) i czułam się jeszcze bardziej zmęczona niż kiedy się kładłam wieczorem.
Ale co tu się dziwić, skoro przez ten cały czas ciężko pracowałam...
i to nie dla byle kogo! ;)
Taka refleksja z dnia wczorajszego:
sprawą oczywistą dla ludzi, którzy mnie dobrze znają, jest mój problem z usiedzeniem w miejscu i robieniem jednej rzeczy przez dłuższy czas. I przez 'dłuższy czas' nie mam tu na myśli miesięcy, czy lat, ale choćby i godzin.
Cokolwiek bym nie robiła, żeby moje wysiłki przynosiły efekty, muszę zmieniać zajęcia. I tak na przykład, co niektórym wydawać by się mogło dziwaczne, czytam dwie książki jednocześnie, bo siedząc z nosem w jednej przez około godzinę świat, w który się przenoszę, staje się na tyle znany i przewidywalny, że zaczynam chodzić wzrokiem po ścianach i szukać inspiracji gdzie indziej... Wtedy przychodzi czas na zmianę książki. Albo zajęcia.
Kiedy czytam książkę zawsze, ZAWSZE mam przy sobie ołówek, a bardzo często jeszcze jakąś kartkę. Nie dość, że piszę po egzemplarzach, które czytam(o ile są moje, oczywiście), zaznaczam, zakreślam, odnotowuję swoje myśli i ulubione fragmenty, to jeszcze gdzieś w tle pracuje moje drugie ja. I właśnie to drugie ja potrzebuje ciągłych bodźców i inspiracji, których efekty przelewam na wszelkiego rodzaju kartki, karteczki, serwetki i co tam jeszcze mam pod ręką... To tak jakby gdzieś w tle pracował vuze i ładował dane, które wcale nie są w tym momencie potrzebne, ale kiedyś z pewnością z nich skorzystam ;)
Jestem kobietą "in progress", gdzie wiele celów, planów i pomysłów rodzi się przez przypadek i potrzebuje czasu na realizację. Część z nich, wiem, nigdy nie ujrzy światła dziennego, ale sporo myśli i pomysłów, zarówno tych mniejszych, jak i większych, ma ręce i nogi i powoli "się realizuje".
A właśnie wczoraj odkryłam nowe miejsce pełne inspiracji. Careers Centre w budynku ekonomicznym naszej 'zacnej' uczelni organizuje różnego rodzaju warsztaty, na którym wczoraj zapisałam dwie strony A4 takich myśli "w tle". Szkolenie dotyczyło pracy wakacyjnej i wcale nie dowiedziałam się tam wielu nowych rzeczy*, ale sporo słów, które usłyszałam poddało mi pewne pomysły. Na koniec dostaliśmy ankietę, w której - jak na esgiehu;p - wypełnia się anonimowo stopień przydatności i profesjonalności etc. danego szkolenia. W rubryce "comments" z czystym sumieniem wpisałam zatem 'inspiring' i postanowiłam, że od tej pory będę częstszym gościem w Careers Centre, skoro moja twórczość tam przebiła nawet wykłady z filozofii.
Chociaż może to dlatego, że na filozofii staram się jednocześnie uważać i wyłapywać najważniejsze myśli wykładu... ;)
Jak widać, czyjeś gadanie w tle dobrze mi robi na głos wewnętrzny.
Dla Was, z frontu zderzenia marzeń z rzeczywistością, relacjonowała Inspiracja, realistyczna idealistka.
* Była jednak na tym szkoleniu jedna sprawa zupełnie dla mnie nowa. Podłapałam ten wątek i spróbuję napisać Speculative letter i wysłać go do kilku osób, których "cieniem" chciałabym zostać.
Rzecz rozchodzi się o to, że praktykuje się tu podobno bycie czyimś "cieniem" przez jeden dzień, czyli za wcześniejszym ustaleniem rzecz jasna, podążanie za kimś przez ten jeden dzień w pracy po to, aby zobaczyć na czym polegają obowiązki osoby na takim stanowisku. I myślę tu o międzynarodowym marketingu, który chodził mi wcześniej po głowie. Chciałabym się przekonać. Bo ostatnio znów mam wątpliwości. (sic!) Teraz ktoś powinien zaśpiewać mi nad uchem taką starą piosenkę z dzieciństwa... Kulfon, kulfon, co z ciebie wyrośnie? ;-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz