w tangu jak w życiu, w życiu jak w tangu.
przynajmniej wczoraj.
jak ma się taniec do nabywania umiejętności Życia przez duże Ż?
ano tak, że odwieczna Kasia-samosia, Panna Zaradna i parę innych podobnych osobowości uczą się jak czasem komuś zaufać.
krok, krok, nie myśl o niczym; krok, krok, on ma prowadzić; krok, krok, za nami jest filar!; krok, krok, ufff wyminęliśmy go; krok, krok, wczuj się w taniec; krok, krok, myśl o różowych słoniach; krok, krok...
jak dobrze pójdzie, to może przełożę to nowowyuczone zaufanie z tańca na codzienność. czasem by się przydało.
zaufanie: lekcja pierwsza, zakończenie.
na koniec okazuje się, że chociaż czasem nie jest to łatwe, to ciągle mogę ufać... sobie. jakkolwiek zakręcenie to w tym momencie nie brzmi... ;)
niedziela, 28 lutego 2010
piątek, 26 lutego 2010
czwartek, 25 lutego 2010
oczyszczający Deszcz
padał dzisiaj Deszcz, dacie wiarę?
i jakkolwiek dziwnie to nie zabrzmiało, to nie była to zwykła angielska mżawka.
padał letni deszcz. taki, przez który idzie się bez parasolki, nie martwiąc o mokre buty, bo i tak jest dość ciepło. taki, który sprawia że podnosisz głowę wysoko i chcesz poczuć każdą kroplę. i w końcu taki, podczas którego bierzesz głęboki oddech, a uderzająca rześkość powietrza przypomina ci, co to znaczy żyć na prawdę...
uwielbiam! :)
i jakkolwiek dziwnie to nie zabrzmiało, to nie była to zwykła angielska mżawka.
padał letni deszcz. taki, przez który idzie się bez parasolki, nie martwiąc o mokre buty, bo i tak jest dość ciepło. taki, który sprawia że podnosisz głowę wysoko i chcesz poczuć każdą kroplę. i w końcu taki, podczas którego bierzesz głęboki oddech, a uderzająca rześkość powietrza przypomina ci, co to znaczy żyć na prawdę...
uwielbiam! :)
środa, 24 lutego 2010
À la recherche du temps perdu...
mam wyrzuty sumienia, że nie mam czasu napisać tego, co chciałabym napisać.
mam tu urwanie głowy. kocioł tak wielki, że czasem mam wrażenie, że nie dam rady.
zapisałam się na zajęcia z tanga argentyńskiego i to jest dla odmiany naprawdę super. wreszcie spełnia się TO moje marzenie (bo jeszcze cała masa innych rzeczy czeka na swoją kolej, a lista pomysłów ciągle rośnie;]). i na te półtorej godziny w tygodniu czekam przez następne 166godzin i 30 minut. bo ten czas na sali jest czasem dla mnie. i nikt, ale to nikt i nic tego nie zmieni. jestem pod takim wrażeniem tego tańca, tej pasji, tych nauczycieli, tego kursu, tych ludzi i swoich (ku jednak zaskoczeniu) umiejętności, że żaden okrojony opis nie jest w stanie tego wyrazić.
zajebongo.

źródło: www.tangomovement.com
zabrałam się też w końcu za ogarnianie moich przyszłorocznych studiów i muszę przyznać, że czeka mnie ciężki czas. ajj. jak zwykle nie lubię nic mówić, żeby nie zapeszyć i wszystko się jeszcze klaruje, ale mam teraz TYLE do zrobienia, że... mogę powiedzieć jedynie "chwalmy Tesco, że dowożą zakupy do domu, a mamę, że przysłała mi jakiś czas temu paczkę mega zapasów." jestem gotowa na wojnę. w przenośni ...i dosłownie. starcie z czasem czas zacząć. włączam tryb "kreatywnie", do tego codziennie pracuję (poza tą moją tango-sobotą). a strach pomyśleć, że coraz bliżej egzaminy, że zaległości z niemieckiego ciągle rosną, a... czy ja nie pisałam gdzieś na samym początku tego blogu, że to będzie łatwiejszy rok?
gdziekolwiek jestem, zawsze znajdę sobie milion zajęć. słowo "NUDA" nie istnieje w moim słowniku. istnieje natomiast "bezsenność", ale to już inna bajka...
mam tu urwanie głowy. kocioł tak wielki, że czasem mam wrażenie, że nie dam rady.
zapisałam się na zajęcia z tanga argentyńskiego i to jest dla odmiany naprawdę super. wreszcie spełnia się TO moje marzenie (bo jeszcze cała masa innych rzeczy czeka na swoją kolej, a lista pomysłów ciągle rośnie;]). i na te półtorej godziny w tygodniu czekam przez następne 166godzin i 30 minut. bo ten czas na sali jest czasem dla mnie. i nikt, ale to nikt i nic tego nie zmieni. jestem pod takim wrażeniem tego tańca, tej pasji, tych nauczycieli, tego kursu, tych ludzi i swoich (ku jednak zaskoczeniu) umiejętności, że żaden okrojony opis nie jest w stanie tego wyrazić.
zajebongo.

zabrałam się też w końcu za ogarnianie moich przyszłorocznych studiów i muszę przyznać, że czeka mnie ciężki czas. ajj. jak zwykle nie lubię nic mówić, żeby nie zapeszyć i wszystko się jeszcze klaruje, ale mam teraz TYLE do zrobienia, że... mogę powiedzieć jedynie "chwalmy Tesco, że dowożą zakupy do domu, a mamę, że przysłała mi jakiś czas temu paczkę mega zapasów." jestem gotowa na wojnę. w przenośni ...i dosłownie. starcie z czasem czas zacząć. włączam tryb "kreatywnie", do tego codziennie pracuję (poza tą moją tango-sobotą). a strach pomyśleć, że coraz bliżej egzaminy, że zaległości z niemieckiego ciągle rosną, a... czy ja nie pisałam gdzieś na samym początku tego blogu, że to będzie łatwiejszy rok?
gdziekolwiek jestem, zawsze znajdę sobie milion zajęć. słowo "NUDA" nie istnieje w moim słowniku. istnieje natomiast "bezsenność", ale to już inna bajka...
piątek, 19 lutego 2010
czwartek, 18 lutego 2010
Środa (w końcu na bieżąco...)
Za dużo filozofowania i tak jakby nikt nie jest w stanie na to pomóc.
Dwie osobowości. Dwa spojrzenia na świat.
I nikt z Was nie rozumie, o co mi chodzi.
I o to mi właśnie chodzi.
Dwie osobowości. Dwa spojrzenia na świat.
I nikt z Was nie rozumie, o co mi chodzi.
I o to mi właśnie chodzi.
środa, 17 lutego 2010
Niedziela
Nic tak nie raduje, jak paczka z domu :)
Serio, ktoś powinien mnie następnym razem nagrywać, jak bardzo śmieje mi się buzia, kiedy wyciągam coraz to ciekawsze rzeczy z pudełka... i wtedy wychodzi cała prawda na jaw: nikt nie zna mnie tak dobrze, jak moja własna rodzona;) Mamusia :)
Z rozmowy z Polakami:
Ona: A Ty Kasiu, jakie masz plany na walentynki?
Ja: Chyba w końcu zacznę poszukiwania mojego przeznaczenia na przyszły rok...
On: Zakładasz sobie konto na Sympatii?
[Ona i Ja w śmiech.]
Ona: Kasia miała na myśli studia, a nie faceta.
Percepcja, percepcja, percepcja... :D
Serio, ktoś powinien mnie następnym razem nagrywać, jak bardzo śmieje mi się buzia, kiedy wyciągam coraz to ciekawsze rzeczy z pudełka... i wtedy wychodzi cała prawda na jaw: nikt nie zna mnie tak dobrze, jak moja własna rodzona;) Mamusia :)
Z rozmowy z Polakami:
Ona: A Ty Kasiu, jakie masz plany na walentynki?
Ja: Chyba w końcu zacznę poszukiwania mojego przeznaczenia na przyszły rok...
On: Zakładasz sobie konto na Sympatii?
[Ona i Ja w śmiech.]
Ona: Kasia miała na myśli studia, a nie faceta.
Percepcja, percepcja, percepcja... :D
Sobota - smak Etiopii
W sobotę wybraliśmy się do Londynu świętować 21 urodziny Jamiego. Nasz geograf-to-be miał prawo wybrania miejsca - i tak padło na Etiopijską knajpę. Dlaczego? Mnie nie pytajcie. Ponoć chce tam pojechać, więc to podejrzewam miał być przedsmak - poza tym jak się później dowiedziałam, w internetowych ocenach knajpa podobno cieszy się niezłym powodzeniem.
Kiedy tam weszliśmy tuż przed 19.00, byliśmy trochę zszokowani. Ani jednej żywej duszy, przydymione pomieszczenie o jakimś dziwnym zapachu kadzidełka/olejku. I ta muzyka... Coś pomiędzy zachęceniem do tańca brzucha a jazzem. Trudne do opisania. Usiedliśmy przy stoliku, który na nas czekał, podśmiewając po cichu nasz pomysł z rezerwacją - przecież tam nikt nie przychodzi, myśleliśmy.
Jak bardzo się pomyliliśmy, przekonaliśmy się godzinę później, kiedy ludzie bez rezerwacji wychodzili zdecydowanie NIEnajedzeni...
Knajpa okazuję się mieć swoich stałych bywalców i wielbicieli. Dla tych, którzy nie lubią ostrego jedzenia - odradzam od razu. Nawet kurczak, którego zamówiłam jako "średnio ostry" ("średnio" jako jedyna alternatywa dla większości NAPRAWDĘ ostrych dań), mimo iż w pierwszej chwili wydawał się być umiarkowanie doprawiony, po chwili rozpalił mi z pół twarzy :)
Ciekawostką okazał się być sposób podania owych regionalnych potraw. Na wielkich okrągłych talerzach podano coś, co wyglądało jak troszkę bardziej puszyste naleśniki. Regionalny "chleb", który okazał się być bardzo kwaśny. Wszelkie odmiany ostrych mięs i warzyw wykłada się właśnie na owy "chlebek" i je palcami: albo odrywając poszczególne kawałki tego "naleśnika", lub posiłkując się dodatkowymi rulonikami chlebka, który właśnie wjechał na stół. Kwaśny posmak naszego talerza i sztućców w jednym jeszcze bardziej podkreśla smak ostrych dań. Zdecydowaną zaletą wszystkich dań jest to, że nie da się ich zjeść w pośpiechu. Delektowanie się jest wliczone w ich ostrą naturę. :)
Po takiej uczcie dla zmysłów, nadchodzi czas na kawę. Kawa, na którą czeka się całą wieczność. Najpierw przychodzi pani, która otwiera nad naszym stołem garnek, w którym świeżo prażą ziarno na naszą kawę. Po otwarciu pokrywki uwalnia się jej aromat, a pani kręci garnkiem kilka kółek nad naszym stołem, żeby aromat dotarł do każdego. Pobudzone zmysły nie mogą się już doczekać, ale przyjdzie nam czekać jeszcze chwilę. W końcu na stół wjeżdża dzbanuszek i malutkie filiżanki bez uszek, które przypominają raczej miseczki. Na tacy obok kawy pojawia się również żarzący się węgielek skropiony olejkiem, którego zapach przywitał nas na samym początku. Do tego podają popcorn (i tego już niestety nie udało mi się dowiedzieć - dlaczego?)
I tak zakończyliśmy naszą przygodę z Etiopią, która bardzo pozytywnie nas wszystkich zaskoczyła. Wracaliśmy okupując przednie siedzenia na pierwszym piętrze charakterystycznego czerwonego double-deckera. Wysiedliśmy przy Trafalgar Square, skąd spacerkiem wróciliśmy na Waterloo. London Eye przybrało już istnie walentynkowy kolor na następny dzień... A ja jeszcze raz uśmiechnęłam się do siebie, gdy przypomniał mi się pewien cytat... "When a man is tired of London he is tired of life; for there is in London all that life can afford." (Samuel Johnson) [Kiedy człowiek jest zmęczony Londynem, jest zmęczony życiem; bo w Londynie znajduje się wszystko, czego życie może nam dostarczyć.]
Tak, w Londynie wszystko jest możliwe. Dlatego od przyszłej soboty zaczynam kurs tanga! :)
Jak bardzo się pomyliliśmy, przekonaliśmy się godzinę później, kiedy ludzie bez rezerwacji wychodzili zdecydowanie NIEnajedzeni...
Ciekawostką okazał się być sposób podania owych regionalnych potraw. Na wielkich okrągłych talerzach podano coś, co wyglądało jak troszkę bardziej puszyste naleśniki. Regionalny "chleb", który okazał się być bardzo kwaśny. Wszelkie odmiany ostrych mięs i warzyw wykłada się właśnie na owy "chlebek" i je palcami: albo odrywając poszczególne kawałki tego "naleśnika", lub posiłkując się dodatkowymi rulonikami chlebka, który właśnie wjechał na stół. Kwaśny posmak naszego talerza i sztućców w jednym jeszcze bardziej podkreśla smak ostrych dań. Zdecydowaną zaletą wszystkich dań jest to, że nie da się ich zjeść w pośpiechu. Delektowanie się jest wliczone w ich ostrą naturę. :)
Tak, w Londynie wszystko jest możliwe. Dlatego od przyszłej soboty zaczynam kurs tanga! :)
Piątek
Naszła mnie rano ochota na piosenkę z Pocahontas.
I tak od jednego linka na youtubie do drugiego... te piosenki Disneya to takie niegłupie nawet :) W gruncie rzeczy, bardzo optymistyczne... :)
"(...) choć cały świat zwiedziłeś,
Zjeździłeś wzdłuż i wszerz.
I mądry jesteś tak,
że aż słów podziwu brak
- Dlaczego, powiedz mi, tak mało wiesz?
Mało wiesz?"
"Ofiarę złóżcie
z głupiej kozy,
co sama sobie winna jest.
Myślałam: Jakoś się ułoży.
Lecz między mity
to muszę włożyć."
"Mój rozum krzyczy:
Weź się w karby!
Lecz serce głuche,
gdy się uprze."
"Musisz być jak twardy głaz
Tak jak dąb nie ugiąć się
Więc weź ostry miecz
A strach odrzuć precz
Czasem znów miękka bądź
Niczym jak bambus pozwól się zgiąć
Siebie znasz,
Z wszystkim radę sobie dasz
I pokonasz nawet strach
Choć pozornie różnią się jednak tworzą pary
Wszystko sens głęboki ma
O tym lekcja ta"
"Naucz się tych dwóch
Radosnych słów
Hakuna Matata!
Hakuna Matata!
Hakuna Matata!
Hakuna...!
I już się nie martw aż do końca swych dni
Naucz sie tych dwóch
Radosnych słów
Hakuna Matata!"
:)
I tak od jednego linka na youtubie do drugiego... te piosenki Disneya to takie niegłupie nawet :) W gruncie rzeczy, bardzo optymistyczne... :)
"(...) choć cały świat zwiedziłeś,
Zjeździłeś wzdłuż i wszerz.
I mądry jesteś tak,
że aż słów podziwu brak
- Dlaczego, powiedz mi, tak mało wiesz?
Mało wiesz?"
"Ofiarę złóżcie
z głupiej kozy,
co sama sobie winna jest.
Myślałam: Jakoś się ułoży.
Lecz między mity
to muszę włożyć."
"Mój rozum krzyczy:
Weź się w karby!
Lecz serce głuche,
gdy się uprze."
"Musisz być jak twardy głaz
Tak jak dąb nie ugiąć się
Więc weź ostry miecz
A strach odrzuć precz
Czasem znów miękka bądź
Niczym jak bambus pozwól się zgiąć
Siebie znasz,
Z wszystkim radę sobie dasz
I pokonasz nawet strach
Choć pozornie różnią się jednak tworzą pary
Wszystko sens głęboki ma
O tym lekcja ta"
"Naucz się tych dwóch
Radosnych słów
Hakuna Matata!
Hakuna Matata!
Hakuna Matata!
Hakuna...!
I już się nie martw aż do końca swych dni
Naucz sie tych dwóch
Radosnych słów
Hakuna Matata!"
:)
wtorek, 16 lutego 2010
piątek, 12 lutego 2010
nie
na siłę, na przekór swojemu nastrojowi... po powrocie z pracy wstałam i wyszłam.
nie, nie było żadnej cudownej przemiany. nie nastał koniec świata, nie spotkałam księcia z bajki, nie zrobiłam najlepszego zdjęcia. nie było szampana, ani nawet nie mogę powiedzieć, że czułam się komfortowo z tym wszechobecnym angielskim przez cały czas.
nie było iluminacji.
nie każdy dzień jest filmowy.
czasem i ot, zwykły wieczór w barze, z grupką znajomych, w zamyśleniu, nie do końca "tu i teraz" (jeśli wiecie, co mam na myśli) ...i jazz.

...and all that jazzzzz... makes a difference.
nie, nie było żadnej cudownej przemiany. nie nastał koniec świata, nie spotkałam księcia z bajki, nie zrobiłam najlepszego zdjęcia. nie było szampana, ani nawet nie mogę powiedzieć, że czułam się komfortowo z tym wszechobecnym angielskim przez cały czas.
nie było iluminacji.
nie każdy dzień jest filmowy.
czasem i ot, zwykły wieczór w barze, z grupką znajomych, w zamyśleniu, nie do końca "tu i teraz" (jeśli wiecie, co mam na myśli) ...i jazz.
...and all that jazzzzz... makes a difference.
wtorek, 9 lutego 2010
inspiracje Inspiracji
Kiedy zmagamy się z gorączką nasze sny, o ile je pamiętamy, są zazwyczaj bardzo męczące, jakkolwiek nie byłyby kolorowe. Dziś całą noc pracowałam dla Londyńskiego Googla. Nie pamiętam co się tam działo, ale wiem, że byłam właśnie tam, że było kolorowo. Wiem też, że ciągle się budziłam i zasypiałam z powrotem do tego samego snu (co się rzadko zdarza), a także, że obudziłam się w końcu na dobre około 3.30 nad ranem (czy "w nocy" - jak kto woli) i czułam się jeszcze bardziej zmęczona niż kiedy się kładłam wieczorem.
Ale co tu się dziwić, skoro przez ten cały czas ciężko pracowałam...
i to nie dla byle kogo! ;)
Taka refleksja z dnia wczorajszego:
sprawą oczywistą dla ludzi, którzy mnie dobrze znają, jest mój problem z usiedzeniem w miejscu i robieniem jednej rzeczy przez dłuższy czas. I przez 'dłuższy czas' nie mam tu na myśli miesięcy, czy lat, ale choćby i godzin.
Cokolwiek bym nie robiła, żeby moje wysiłki przynosiły efekty, muszę zmieniać zajęcia. I tak na przykład, co niektórym wydawać by się mogło dziwaczne, czytam dwie książki jednocześnie, bo siedząc z nosem w jednej przez około godzinę świat, w który się przenoszę, staje się na tyle znany i przewidywalny, że zaczynam chodzić wzrokiem po ścianach i szukać inspiracji gdzie indziej... Wtedy przychodzi czas na zmianę książki. Albo zajęcia.
Kiedy czytam książkę zawsze, ZAWSZE mam przy sobie ołówek, a bardzo często jeszcze jakąś kartkę. Nie dość, że piszę po egzemplarzach, które czytam(o ile są moje, oczywiście), zaznaczam, zakreślam, odnotowuję swoje myśli i ulubione fragmenty, to jeszcze gdzieś w tle pracuje moje drugie ja. I właśnie to drugie ja potrzebuje ciągłych bodźców i inspiracji, których efekty przelewam na wszelkiego rodzaju kartki, karteczki, serwetki i co tam jeszcze mam pod ręką... To tak jakby gdzieś w tle pracował vuze i ładował dane, które wcale nie są w tym momencie potrzebne, ale kiedyś z pewnością z nich skorzystam ;)
Jestem kobietą "in progress", gdzie wiele celów, planów i pomysłów rodzi się przez przypadek i potrzebuje czasu na realizację. Część z nich, wiem, nigdy nie ujrzy światła dziennego, ale sporo myśli i pomysłów, zarówno tych mniejszych, jak i większych, ma ręce i nogi i powoli "się realizuje".
A właśnie wczoraj odkryłam nowe miejsce pełne inspiracji. Careers Centre w budynku ekonomicznym naszej 'zacnej' uczelni organizuje różnego rodzaju warsztaty, na którym wczoraj zapisałam dwie strony A4 takich myśli "w tle". Szkolenie dotyczyło pracy wakacyjnej i wcale nie dowiedziałam się tam wielu nowych rzeczy*, ale sporo słów, które usłyszałam poddało mi pewne pomysły. Na koniec dostaliśmy ankietę, w której - jak na esgiehu;p - wypełnia się anonimowo stopień przydatności i profesjonalności etc. danego szkolenia. W rubryce "comments" z czystym sumieniem wpisałam zatem 'inspiring' i postanowiłam, że od tej pory będę częstszym gościem w Careers Centre, skoro moja twórczość tam przebiła nawet wykłady z filozofii.
Chociaż może to dlatego, że na filozofii staram się jednocześnie uważać i wyłapywać najważniejsze myśli wykładu... ;)
Jak widać, czyjeś gadanie w tle dobrze mi robi na głos wewnętrzny.
Dla Was, z frontu zderzenia marzeń z rzeczywistością, relacjonowała Inspiracja, realistyczna idealistka.
* Była jednak na tym szkoleniu jedna sprawa zupełnie dla mnie nowa. Podłapałam ten wątek i spróbuję napisać Speculative letter i wysłać go do kilku osób, których "cieniem" chciałabym zostać.
Rzecz rozchodzi się o to, że praktykuje się tu podobno bycie czyimś "cieniem" przez jeden dzień, czyli za wcześniejszym ustaleniem rzecz jasna, podążanie za kimś przez ten jeden dzień w pracy po to, aby zobaczyć na czym polegają obowiązki osoby na takim stanowisku. I myślę tu o międzynarodowym marketingu, który chodził mi wcześniej po głowie. Chciałabym się przekonać. Bo ostatnio znów mam wątpliwości. (sic!) Teraz ktoś powinien zaśpiewać mi nad uchem taką starą piosenkę z dzieciństwa... Kulfon, kulfon, co z ciebie wyrośnie? ;-)
Ale co tu się dziwić, skoro przez ten cały czas ciężko pracowałam...
i to nie dla byle kogo! ;)
Taka refleksja z dnia wczorajszego:
sprawą oczywistą dla ludzi, którzy mnie dobrze znają, jest mój problem z usiedzeniem w miejscu i robieniem jednej rzeczy przez dłuższy czas. I przez 'dłuższy czas' nie mam tu na myśli miesięcy, czy lat, ale choćby i godzin.
Cokolwiek bym nie robiła, żeby moje wysiłki przynosiły efekty, muszę zmieniać zajęcia. I tak na przykład, co niektórym wydawać by się mogło dziwaczne, czytam dwie książki jednocześnie, bo siedząc z nosem w jednej przez około godzinę świat, w który się przenoszę, staje się na tyle znany i przewidywalny, że zaczynam chodzić wzrokiem po ścianach i szukać inspiracji gdzie indziej... Wtedy przychodzi czas na zmianę książki. Albo zajęcia.
Kiedy czytam książkę zawsze, ZAWSZE mam przy sobie ołówek, a bardzo często jeszcze jakąś kartkę. Nie dość, że piszę po egzemplarzach, które czytam(o ile są moje, oczywiście), zaznaczam, zakreślam, odnotowuję swoje myśli i ulubione fragmenty, to jeszcze gdzieś w tle pracuje moje drugie ja. I właśnie to drugie ja potrzebuje ciągłych bodźców i inspiracji, których efekty przelewam na wszelkiego rodzaju kartki, karteczki, serwetki i co tam jeszcze mam pod ręką... To tak jakby gdzieś w tle pracował vuze i ładował dane, które wcale nie są w tym momencie potrzebne, ale kiedyś z pewnością z nich skorzystam ;)
Jestem kobietą "in progress", gdzie wiele celów, planów i pomysłów rodzi się przez przypadek i potrzebuje czasu na realizację. Część z nich, wiem, nigdy nie ujrzy światła dziennego, ale sporo myśli i pomysłów, zarówno tych mniejszych, jak i większych, ma ręce i nogi i powoli "się realizuje".
A właśnie wczoraj odkryłam nowe miejsce pełne inspiracji. Careers Centre w budynku ekonomicznym naszej 'zacnej' uczelni organizuje różnego rodzaju warsztaty, na którym wczoraj zapisałam dwie strony A4 takich myśli "w tle". Szkolenie dotyczyło pracy wakacyjnej i wcale nie dowiedziałam się tam wielu nowych rzeczy*, ale sporo słów, które usłyszałam poddało mi pewne pomysły. Na koniec dostaliśmy ankietę, w której - jak na esgiehu;p - wypełnia się anonimowo stopień przydatności i profesjonalności etc. danego szkolenia. W rubryce "comments" z czystym sumieniem wpisałam zatem 'inspiring' i postanowiłam, że od tej pory będę częstszym gościem w Careers Centre, skoro moja twórczość tam przebiła nawet wykłady z filozofii.
Chociaż może to dlatego, że na filozofii staram się jednocześnie uważać i wyłapywać najważniejsze myśli wykładu... ;)
Jak widać, czyjeś gadanie w tle dobrze mi robi na głos wewnętrzny.
Dla Was, z frontu zderzenia marzeń z rzeczywistością, relacjonowała Inspiracja, realistyczna idealistka.
* Była jednak na tym szkoleniu jedna sprawa zupełnie dla mnie nowa. Podłapałam ten wątek i spróbuję napisać Speculative letter i wysłać go do kilku osób, których "cieniem" chciałabym zostać.
Rzecz rozchodzi się o to, że praktykuje się tu podobno bycie czyimś "cieniem" przez jeden dzień, czyli za wcześniejszym ustaleniem rzecz jasna, podążanie za kimś przez ten jeden dzień w pracy po to, aby zobaczyć na czym polegają obowiązki osoby na takim stanowisku. I myślę tu o międzynarodowym marketingu, który chodził mi wcześniej po głowie. Chciałabym się przekonać. Bo ostatnio znów mam wątpliwości. (sic!) Teraz ktoś powinien zaśpiewać mi nad uchem taką starą piosenkę z dzieciństwa... Kulfon, kulfon, co z ciebie wyrośnie? ;-)
poniedziałek, 8 lutego 2010
nie lubimy przeziębień.
-gripex, łóżko i ja.
P.S. Ale lubimy nagranie z Voice in a million: ;)
http://www.youtube.com/watch?v=jan1mi8fYEc&feature=player_embedded
P.P.S. Na życzenie ;p hahahahahahaha
-gripex, łóżko i ja.
P.S. Ale lubimy nagranie z Voice in a million: ;)
http://www.youtube.com/watch?v=jan1mi8fYEc&feature=player_embedded
P.P.S. Na życzenie ;p hahahahahahaha

niedziela, 7 lutego 2010
Wczoraj, dziś i jutro.
Często wydaje mi się, że to nie ja wybieram filmy, które oglądam, ale że to one wybierają mnie. Tak już mam.
Polecam "An education".
Przedziwny weekend. Dużo pracy, zero mobilizacji do nauki i trochę takiego nastroju: http://www.youtube.com/watch?v=60AChuvfzUo. Chyba znowu powinnam się przenieść do biblioteki, bo inaczej to nigdy się nie skupię. ;)
Dziś rano Dale puścił Yesterday Beatles'ów na 'repeat track' i cała kuchnia, chcąc nie chcąc, musiała słuchać w kółko tego samego... przez jakąś godzinę(!). Ja wiem, że ja czasem też tak robię, jak mnie coś najdzie na któryś utwór, ale nie zmuszam przy tym wszystkich w około do robienia tego samego;p
Więc teraz chodzi za mną: Oh, I believe in yesterday.
...
A ja ciągle nie mam pojęcia, co się ze mną będzie działo w przyszłym roku.
Ale coś w końcu wymyślę.
Bo jak nie ja, to kto?
Polecam "An education".
Przedziwny weekend. Dużo pracy, zero mobilizacji do nauki i trochę takiego nastroju: http://www.youtube.com/watch?v=60AChuvfzUo. Chyba znowu powinnam się przenieść do biblioteki, bo inaczej to nigdy się nie skupię. ;)
Dziś rano Dale puścił Yesterday Beatles'ów na 'repeat track' i cała kuchnia, chcąc nie chcąc, musiała słuchać w kółko tego samego... przez jakąś godzinę(!). Ja wiem, że ja czasem też tak robię, jak mnie coś najdzie na któryś utwór, ale nie zmuszam przy tym wszystkich w około do robienia tego samego;p
Więc teraz chodzi za mną: Oh, I believe in yesterday.
...
A ja ciągle nie mam pojęcia, co się ze mną będzie działo w przyszłym roku.
Ale coś w końcu wymyślę.
Bo jak nie ja, to kto?
sobota, 6 lutego 2010
6/02
kolejny szóstego lutego. i znowu nic się nie zmieniło.
starzejemy się, a nic się nie dzieje.
jak przyjdą moje urodziny w tym roku, to słowo daję kupię sobie tort i świeczki. tylko zamiast dodać jedną, to odejmę. co by zmniejszyć tę żenadę.
taka dzisiaj melancholia, o. mógłby ktoś zapalić mój świat...
a tu tylko
Samotność w wielkim mieście
Patrzyli w to samo okno,
z nosami przy szybie autobusu...
Kroplę za kroplą śledzili
tę samą, nieświadomie.
W słuchawkach na uszach,
każdy swój... świat
przeżywał.
A kolejna mijana uliczka
przypominała jedynie poprzednią
...ślepy zaułek.
starzejemy się, a nic się nie dzieje.
jak przyjdą moje urodziny w tym roku, to słowo daję kupię sobie tort i świeczki. tylko zamiast dodać jedną, to odejmę. co by zmniejszyć tę żenadę.
taka dzisiaj melancholia, o. mógłby ktoś zapalić mój świat...
a tu tylko
Samotność w wielkim mieście
Patrzyli w to samo okno,
z nosami przy szybie autobusu...
Kroplę za kroplą śledzili
tę samą, nieświadomie.
W słuchawkach na uszach,
każdy swój... świat
przeżywał.
A kolejna mijana uliczka
przypominała jedynie poprzednią
...ślepy zaułek.
piątek, 5 lutego 2010
Ciekawy Piątek ; )
Bardzo produktywny dzień zaczął się od tego, że przespałam z 7 godzin(!) ;-) i zjadłam czekoladowego muffina na śniadanie. Mniam! Powinnam częściej to łączyć, skoro potem nadszedł tak dobry dzień.
Z pozytywnym nastawieniem oraz względnie wypoczęta napisałam próbny egzamin z niemieckiego. Nie robiłam żadnych powtórek, ale jak na to, że ich nie zrobiłam, to i tak jestem nawet z siebie zadowolona. (Co - jeśli chodzi o niemiecki - rzadko mi się zdarza...;p)
Potem przyszły trzy godziny niesamowicie kreatywnego hiszpańskiego. Oh mein Gott, jakie postępy! Dyskutowaliśmy sobie na temat zasadności kary śmierci - tak właśnie, po hiszpańsku. I pomyśleć, że w październiku odmienialiśmy czasownik BYĆ...
Gdy brakuje nam słów, to po prostu pytamy, ale nasze wypowiedzi mają ręce i nogi, a nawet czasem sens;) [a to nastraja jeszcze pozytywniej]
Po zajęciach spełniłam swój obywatelski obowiązek i oddałam głos w wyborach do samorządu na przyszły rok. Co prawda mnie tu wtedy już nie będzie, ale co z tego? ;p
Zanim wróciłam do akademika udało mi się jeszcze cyknąć kilka fajnych fotek na Air Force Memorial. To taki budynek-pomnik poświęcony pamięci lotników, którzy zginęli w II Wojnie Światowej po stronie aliantów. W każdym razie... ma fajny punkt widokowy :)
A słońce nadawało dziś temat "wiosna" (wybaczcie, jeśli jesteście jedną z tych osób, które - jak moja mama - musiały ostatnio zakupić łopatę, co by spod śniegu móc wykopać samochód;] )
No ale sami zobaczcie:
Wystarczy otworzyć okno, a wiosna aż sama się prosi do środka... :)
A teraz, po pracy i kąpieli, zasiadam sobie - jak każdy (nie)normalny człowiek - do tłumaczenia słówek z hiszpańskiego. Jak każdy normalny człowiek, który w sobotę ma 7-godzinne szkolenie, a w niedzielę dwie zmiany w pracy, ale z drugiej strony... kto normalny siedzi w piątkowy wieczór nad pracą domową zamiast w pubie nad piwem? No chyba tylko Rory Gilmore i ja. ;p
Wspominałam już, że zaczęliśmy nowe zajęcia z literatury hiszpańskiej? No bo stąd to całe zamieszanie. Kolejna niesamowita nauczycielka (chociaż mam też dwóch fajnych nauczycieli-facetów;]), która uświadamia mi, jaka dobra kadra mi się trafiła. Muszę przyznać, że Royal Holloway University of London ściąga tu niezłych ludzi - podkupuje kadrę Cambridge(literatura hiszpańska) i Oxfordu(filozofia niemiecka), kusząc położeniem. Bo jednak łatwiej jest dojechać z Londynu na obrzeża, niż do O. lub C. :)
W uszach soundtracki Zimmera, Hornera, Williamsa i Kaczmarka, czyli wszystko to do czego najlepiej mi się pracuje. Kawa pod ręką, okulary na nosie i jedziem. 50 stron F.G.Lorci do przetłumaczenia.
Gotowi, do startu, start...
Z pozytywnym nastawieniem oraz względnie wypoczęta napisałam próbny egzamin z niemieckiego. Nie robiłam żadnych powtórek, ale jak na to, że ich nie zrobiłam, to i tak jestem nawet z siebie zadowolona. (Co - jeśli chodzi o niemiecki - rzadko mi się zdarza...;p)
Potem przyszły trzy godziny niesamowicie kreatywnego hiszpańskiego. Oh mein Gott, jakie postępy! Dyskutowaliśmy sobie na temat zasadności kary śmierci - tak właśnie, po hiszpańsku. I pomyśleć, że w październiku odmienialiśmy czasownik BYĆ...
Gdy brakuje nam słów, to po prostu pytamy, ale nasze wypowiedzi mają ręce i nogi, a nawet czasem sens;) [a to nastraja jeszcze pozytywniej]
Po zajęciach spełniłam swój obywatelski obowiązek i oddałam głos w wyborach do samorządu na przyszły rok. Co prawda mnie tu wtedy już nie będzie, ale co z tego? ;p
Zanim wróciłam do akademika udało mi się jeszcze cyknąć kilka fajnych fotek na Air Force Memorial. To taki budynek-pomnik poświęcony pamięci lotników, którzy zginęli w II Wojnie Światowej po stronie aliantów. W każdym razie... ma fajny punkt widokowy :)
A słońce nadawało dziś temat "wiosna" (wybaczcie, jeśli jesteście jedną z tych osób, które - jak moja mama - musiały ostatnio zakupić łopatę, co by spod śniegu móc wykopać samochód;] )
No ale sami zobaczcie:
A teraz, po pracy i kąpieli, zasiadam sobie - jak każdy (nie)normalny człowiek - do tłumaczenia słówek z hiszpańskiego. Jak każdy normalny człowiek, który w sobotę ma 7-godzinne szkolenie, a w niedzielę dwie zmiany w pracy, ale z drugiej strony... kto normalny siedzi w piątkowy wieczór nad pracą domową zamiast w pubie nad piwem? No chyba tylko Rory Gilmore i ja. ;p
Wspominałam już, że zaczęliśmy nowe zajęcia z literatury hiszpańskiej? No bo stąd to całe zamieszanie. Kolejna niesamowita nauczycielka (chociaż mam też dwóch fajnych nauczycieli-facetów;]), która uświadamia mi, jaka dobra kadra mi się trafiła. Muszę przyznać, że Royal Holloway University of London ściąga tu niezłych ludzi - podkupuje kadrę Cambridge(literatura hiszpańska) i Oxfordu(filozofia niemiecka), kusząc położeniem. Bo jednak łatwiej jest dojechać z Londynu na obrzeża, niż do O. lub C. :)
W uszach soundtracki Zimmera, Hornera, Williamsa i Kaczmarka, czyli wszystko to do czego najlepiej mi się pracuje. Kawa pod ręką, okulary na nosie i jedziem. 50 stron F.G.Lorci do przetłumaczenia.
Gotowi, do startu, start...
czwartek, 4 lutego 2010
fantasmagorie
Śniło mi się, że urodziłam dziecko. Byłam taka szczęśliwa.
I samo to w ogóle by mnie nie dziwiło, ale fascynuje i zadziwia mnie co innego. Karykaturą dzisiejszych czasów była w tym śnie myśl, że "muszę sobie ustawić opis na facebooku: 'ma synka:)' " oraz fakt, że zamiast go w coś ubrać, to nosiłam go w papierowej torbie... bardzo ekologicznie.
Biedny mój synek!
Chyba wczorajsze rozmowy o nowoczesnej sztuce na niemieckim, a także puszczenie wodzy fantazji i tworzenie "sztuki" oraz jej interpretacji ze wszystkiego, co mieliśmy pod ręką musiało się odbić na mojej psychice. We śnie.
A akurat na pierwszych zajęciach rano mówiliśmy o Freudzie... ;-)
I samo to w ogóle by mnie nie dziwiło, ale fascynuje i zadziwia mnie co innego. Karykaturą dzisiejszych czasów była w tym śnie myśl, że "muszę sobie ustawić opis na facebooku: 'ma synka:)' " oraz fakt, że zamiast go w coś ubrać, to nosiłam go w papierowej torbie... bardzo ekologicznie.
Biedny mój synek!
Chyba wczorajsze rozmowy o nowoczesnej sztuce na niemieckim, a także puszczenie wodzy fantazji i tworzenie "sztuki" oraz jej interpretacji ze wszystkiego, co mieliśmy pod ręką musiało się odbić na mojej psychice. We śnie.
A akurat na pierwszych zajęciach rano mówiliśmy o Freudzie... ;-)
poniedziałek, 1 lutego 2010
re-prioritize
czas wdrożyć nowy program. i myślenie długoterminowe. bo właśnie czasu ciągle za mało i - nie wiedzieć czemu - zawsze ubywa, a nigdy nie przybywa.
ten wyjazd tu chociażby. niby zajęć mniej, niż w Wielkiej Różowej, a jednak roboty ciągle tyle, że mam wrażenie jakby koła boksowały mi po piasku, i jakby kurzyło się tak okropnie, że czasem aż nie widzę, po czym jadę, tak mi się tu kurzy. dobrze, że znam mapę na pamięć, bo jeszcze bym zapomniała, dokąd ta droga prowadzi, a to nie byłoby już takie pozytywne.
program re-prioritize powstał dzięki pewnej inspiracji, jak to zwykle bywa. tym razem przyczyniły się do tego dwie osoby. (kolektury, w których padły szczęśliwe skreślenia dowiedzą się o tym osobiście, że tak to beznadziejnie ujmę. ;p)
w rezultacie przemyśleń mojej skromnej osoby zamierzam pozmieniać system podejmowania różnych czynności. te, które nie służą moim długoterminowym celom, mogą poczekać. muszą poczekać, bo nie pozwolę, żeby mi tu młodość uciekała na... niewiadomoco. (taką mam dzisiaj ogromną chęć poprzeklinać, ale nie wypada... damie, i w ogóle. język ojczysty pielęgnować, a nie szpecić, ot co.)
z włoskim na razie rozwód. może będzie ponowne zjednoczenie po latach, ale teraz nam nie po drodze razem iść...
http://www.youtube.com/watch?v=pcwpwhPkUsE&feature=related
Do piosenki na dziś, jeszcze myśl odtwórcza: uczmy się od starszych. Czerpmy z ich doświadczenia, bo oni naprawdę mają nam dużo do przekazania. Pokora po raz wtóry. I kontakt, kontakt. Pokażmy, że myślimy. Że chcemy. Że chodź młodzieńcza naiwność i wzniosłe ideały jeszcze w nas nie upadły, to chcemy słuchać, uczyć się, rozwijać.
"Ciągłe przypominanie sobie o własnej nieudolności oraz beznadziejności na życzenie świadczy o uderzającej niedojrzałości bohatera."
To moje słowa... aż dziw. Czasem powinnam też posłuchać siebie samej, na to wychodzi. Koniec stycznia, koniec huśtawek. Re-prioritize, re-organize, re-alize.
...a ja siedzę sobie w stoperach i słucham Joni Mitchell. Siedzę w stoperach, bo muzyki sąsiadów nie trawię. Ale Ją słyszę nawet przez zatkane uszy. Both Sides Now. Nieśmiertelna.
Subskrybuj:
Posty (Atom)