niedziela, 9 maja 2010

la musique - au revoir!

Przyszła taka chwila, w której wychodząc z domu sięgałam jak zwykle po iPoda i... schowałam go z powrotem do torby.

Jakkolwiek nieistotnie to nie zabrzmiało, ma to dużo większy wymiar.

Siedzę w pokoju, siedzę w bibliotece, jadę autobusem - zawsze czegoś słucham.
Tylko w pracy nie, ale i wtedy często nad uchem "śpiewa"(próbuje rapować) mój wkurzający kolega... A, no i tango - no ale cóż - tego to nawet trudno by się bez muzyki uczyć.
Uwielbiam muzykę. Uwielbiam nastroje, które wywołuje, wspomnienia, z którymi się wiąże i przyjemność samą w sobie...
Ale w jakimś sensie przebrała się miarka.
Nie mogę już dłużej znieść w kółko tych poskładanych do kupy dźwięków, które mają sens jako całość (może powinnam zacząć słuchać jakiejś techniawy, bo ta to by sensu pewnie nie miała...). I nie chodzi tu o rodzaj muzyki, ani o znudzenie czymś konkretnym, bo na moim komputerze ciągle są rzeczy nieprzesłuchane, a taką różnorodnością gatunków, jaką tu posiadam to mało kto może się pochwalić. Chodzi o coś więcej.
Brakuje mi dźwięków takich z otoczenia, jak rozmowa w kuchni, hałas zmywarki, czy miauczenie kota... Dźwięków chaotycznych, dźwięków, których się nie da przewidzieć.

Brakuje mi mieszkania z bliskimi...

Akademik w czasie sesji to przerażające miejsce.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz