niedziela, 30 maja 2010

Bobby McFerrin aka McFrajda

Wczoraj w końcu dotarłam do Tate Modern (!)
Zajęło mi to osiem miesięcy, a w planach było od początku, nie wspomnę już że raz myślałam, że idę właśnie tam a wylądowałam w Tate Britain (czyli zupełnie innym muzeum o zupełnie podobnej nazwie).
Ogólnie wrażenia pozytywne, z tą małą uwagą, że nikt nie przekona mnie, że "eksponaty" takie jak TO mają jakąś wielką wartość artystyczną:

W przelocie dotarliśmy na peron 9 i 3/4, ale nie to było najważniejszym punktem programu... ;)

Wieczorny koncert dał mi autentyczną frajdę i radochę. Bobby McFerrin potrafi wytwarzać dźwięki, które wydają się aż niemożliwe, szczęka opada, buzia się śmieje, a do tego angażuje publiczność i nagle okazuje się, że utwór tworzy cała sala, przy czym my śpiewamy tło, a Bobby tym wszystkim dryguje i prowadzi wokal...
To był pierwszy raz, kiedy poszłam na jego koncert i przysięgam, że nie ostatni :)
Polecam każdemu!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz