poniedziałek, 31 maja 2010

Ice Bar

Ciekawostka dnia wczorajszego.
Bar wyrzeźbiony w lodzie. W centrum Londynu.

-5stopni, drinki w szklankach z lodu, pelerynki z kapturem i rękawiczki chroniące przed chłodem. Banan na twarzy gratis. Zresztą, zobaczcie sami:





P.S. Podziękowania dla Ewy za polecenie miejsca.
P.P.S. Muzeum Brytyjskiego Filmu sucks. Za to Muzeum Brytyjskiej Muzyki... ^^

niedziela, 30 maja 2010

Bobby McFerrin aka McFrajda

Wczoraj w końcu dotarłam do Tate Modern (!)
Zajęło mi to osiem miesięcy, a w planach było od początku, nie wspomnę już że raz myślałam, że idę właśnie tam a wylądowałam w Tate Britain (czyli zupełnie innym muzeum o zupełnie podobnej nazwie).
Ogólnie wrażenia pozytywne, z tą małą uwagą, że nikt nie przekona mnie, że "eksponaty" takie jak TO mają jakąś wielką wartość artystyczną:

W przelocie dotarliśmy na peron 9 i 3/4, ale nie to było najważniejszym punktem programu... ;)

Wieczorny koncert dał mi autentyczną frajdę i radochę. Bobby McFerrin potrafi wytwarzać dźwięki, które wydają się aż niemożliwe, szczęka opada, buzia się śmieje, a do tego angażuje publiczność i nagle okazuje się, że utwór tworzy cała sala, przy czym my śpiewamy tło, a Bobby tym wszystkim dryguje i prowadzi wokal...
To był pierwszy raz, kiedy poszłam na jego koncert i przysięgam, że nie ostatni :)
Polecam każdemu!

sobota, 29 maja 2010

kolosalna adrenalina

Przyjechał Krzysiek. Przedwczoraj lataliśmy po najsłynniejszych miejscach Londynu, a wczoraj... Thorpe Park.

Najbardziej odlotowy park rozrywki, w jakim kiedykolwiek byłam. Fabryka krzyku i niebotycznej ilości adrenaliny... wsiadłam na każdą największą i nastraszniejszą kolejkę! :)

Filmik poniżej przedstawia tą, której bałam się najbardziej, bo przerażała mnie ta wysokość i rozpędzanie się do 130km/h w 2sekundy...
Ale kiedy wsiadłam, w połowie drogi niczego już się nie bałam. To było COŚ. !
Spodobało mi się do tego stopnia, że kiedy po całym dniu i objeżdżeniu największych atrakcji mogliśmy wybrać jeszcze jeden przejazd przed zamknięciem parku, wybrałam właśnie to! Stawiłam czoła największemu strachowi - bez trzymanki - zabawa gwarantowana, fun murowany! :) Polecam.

Z ciekawostek, wsiadaliśmy do pierwszych wagoników gdzie tylko się dało. Poniżej chyba najfajniejszy widok, jaki wśród tych wszystkich przejażdżek mieliśmy okazję zobaczyć :) Pętle na Colossusie:

A to niewinnie wyglądające urządzenie dawało największe i najbardziej niespodziewane przeciążenia ever! Samurai. Obracał się w trzech miejscach - rzędy fotelików wokół własnej osi, wszystkie ramiona fotelików plus przedłużenie, na których te ramiona się znajdowały również zarzucały nas w każdą możliwą stronę. Po przejechaniu się głowy telepały nam się aż do wieczora;D
Taki to był dzień. Pełen emocji. Pełen zabawy. Pełen słońca(!) ...aż się czuje, że zaczęły się... wakacje! :)

środa, 26 maja 2010

Niesamowity Oxford

Wczoraj miałam ostatni egzamin, po którym oficjalnie rozpoczęły się moje wakacje. Jak na ironię egzamin którego bałam się najbardziej(ustny niemiecki) przebiegł w przemiłej atmosferze, a nawet ze dwa razy śmialiśmy się w głos razem z egzaminatorami - jak to miło, że olśniło mnie podczas egzaminu i właśnie wtedy po raz pierwszy zaczęłam żartować po niemiecku(!). :)

Ulga, jaka przyszła zaraz po egzaminie była czymś bardzo przyjemnym, ale wraz z nią mój organizm przypomniał mi, że nie spałam całą noc i nie zjadłam śniadania. Uczciłam udane zakończenie sesji truskawkami na śniadanie, a krótką drzemkę ucięłam sobie w pociągu do... Oxfordu. :)

Wypad ten był miłym akcentem na zakończenie tego roku szkolnego, a także po trochu pożegnaniem, bo kolegi z którym tam pojechałam nie spotkam do czasu, aż któreś z nas zdecyduje się wybrać za Atlantyk...


Oxford jest piękny. Był piękny kiedy pojechałam tam pierwszy raz półtora roku temu, był piękny wczoraj i chyba nic już tego nie zmieni, że po prostu uwielbiam klimat tego miasta. Szczególnie okolice, w których znajduje się sporo koledży, bibliotek i innych uniwersyteckich budynków.

Widoki piękne, ludzie wydają się tacy mądrzy (może to już lekka przesada, ale tak działa moja percepcja TAM;D), ale cały wypad miał kilka punktów wartych uwagi.

-Blackwell.To sieć księgarni oraz nazwa wydawnictwa, które wywodzi się z Oxfordu. Kiedy wchodzi się do ich głównej siedziby w centrum Oxfordu, nic nie wskazuje na to, że jest to duży sklep. Średniej wielkości, powiedziałabym nawet - mały - sklepik, w którym sprzedają książki, większość oczywiście o uniwersytecie lub atrakcjach miasteczka. Ot i wielkie mi halo. ALE. Kiedy zeszłam po schodach na dół... Mym oczom ukazała się najpiękniejsza księgarnia, jaką kiedykolwiek widziałam. Mają tam WSZYSTKO, czego dusza zapragnie, wszystko schowane jest w podziemiach, a schodząc po schodach po prostu czuje się zapach książek unoszący się w powietrzu (nie żartuję!). Niesamowite miejsce.źródło: Wikipedia

-Oxfordzka orkiestra miała próbę w murach budynku, którego nazwy nie znam, a wygląda podobnie do większości budynków, które tam się znajdują.Nie mogliśmy wejść do środka, ale i tak wszystko było słychać na zewnątrz. Słońce, piaskowe mury wnoszące się z każdej strony; robiliśmy zdjęcia na dziedzińcu. I chociaż nie mam pojęcia, co grali, nie rozpoznałam tego (szkoda, że nie było tam mojej mamy albo Krzyśka - pewnie by wiedzieli;p), to był to jakiś bardzo ciekawy rodzaj muzyki klasycznej. Było coś wyjątkowego w tym momencie. Ludzie przystawali, uśmiechy same przyklejały się do twarzy. Niesamowite chwile.

-Coś dla miłośników Harrego Pottera. Zwiedzając Ballioli College odkryliśmy, że to właśnie tam kręcono sceny w jadalni Hogwartu.Śmieszne jest to, że odwiedzając to miejsce bardziej fascynuje nas to, że "to właśnie tam" siadali do stołu filmowi Harry, Ron i Hermiona, zamiast zauważyć, że ta sala w sobie, jako zabytek - jest po prostu piękna. Chociaż, skoro to zauważyłam, to może ja nie wpisuję się w tą zasadę.
A w filmie nie pokazują nam, że nad drzwiami znajdują się ooooolbrzymie organy, a w rogu kasa do płacenia za spożywane posiłku. To chyba popsułoby trochę klimat filmu;)
... Byłam w tym samym miejscu, w którym Oni wszyscy! Kilka lat temu skakałabym pod sufit ;D ...niesamowite. ;)

-W ramach przerwy od ciągłego chodzenia (nie spałam przecież całą noc!) usiedliśmy sobie w przytulnej kafejce i zjedliśmy po angielskim specjale: scone - coś w rodzaju słodkiej bułeczki podawanej z czymś w rodzaju masła i dżemem. Niby wielkie odkrycie to nie jest, ale smakowały... niesamowicie smakowicie! ;p

-Na koniec weszliśmy na punkt widokowy, z którego jeszcze lepiej podziwiać można architekturę tego miasta. Najpierw dużo schodów, potem kolejne przypomnienie, że obserwują nas kamery CCTV (cała Wielka Brytania jest pod nadzorem tychże), aż w końcu naszym oczom ukazały się między innymi takie widoki......niesamowite, prawda? ;p


Wiem, że w tym poście jest sporo przesady, lecz wczorajszą wyprawę naprawdę wysoko sobie cenię. Przyszedł czas pożegnań, co dzień komuś mówię "good-bye", a to czasem wyrywa mi serce... po kawałeczku. Nie obchodzi mnie jak kiczowato to brzmi. Za rok nic już nie będzie takie samo. Będzie inaczej, przyjdą nowe zwyczaje i jestem z tym absolutnie pogodzona i raduje mnie myśl o nowych przygodach, ale z drugiej strony, to był naprawdę rok pełen wrażeń. I w pewnym sensie smutno mi na myśl, że się skończył.

Na zakończenie dodam tu swoje magiczne olśnienie, które przyszło do mnie chyba wczoraj właśnie. A może formowało się we mnie od jakiegoś już czasu...
Naszym życiem rządzi przypadek.
Chcemy, żeby było inaczej, wydaje nam się, że kontrolujemy swoje życia, a jednak. Jesteśmy w stanie kontrolować tylko jego małą część. Reszta to tylko... niesamowite przypadki.

poniedziałek, 24 maja 2010

i w momencie, kiedy opublikowałam posta poniżej, zadzwonił telefon.

za tydzień to ja będę na... Majorce!

no to przynajmniej mam jedną odpowiedź :)

???

w moim życiu wiele znaków zapytania

gdzie będę mieszkać w przyszłym roku?
gdzie będę za tydzień?
ile jestem w stanie poświęcić dla podróży i jak bardzo zależy mi na moich własnych planach?
jaka praca mnie usatysfakcjonuje?
gdzie ją znaleźć?
gdzie zaczyna się dorosłe życie, a kończy zależność od innych?

na te i wiele innych pytań poszukuję odpowiedzi.
dzisiaj nie wiem nic.


słońce świeci. jutro ostatni egzamin. piknikujemy.

piątek, 21 maja 2010

Hogwart

Kiedy za oknem pogoda taka jak tu, to ciężko się zabrać za cokolwiek. Szczególnie, kiedy większość studentów skończyła już egzaminy (owszem, tu już kończy się sesja, a zaczynają wakacje...;D) i wychodzi na te wszystkie kusząco zielone trawniki. Impreza cały dzień, jakby to jakiś obóz był. Jedni grają w siatkę na boisku, drudzy w karty, leje się piwo, jest fun.

Tylko że ja nie do końca biorę w tym udział.
We wtorek ostatni egzamin. A pogoda do tego czasu ma być oczywiście przepiękna... http://news.bbc.co.uk/weather/forecast/8 A potem się popsuje, jak na złość. ;p
Ale to nie jest jedyny powód, dla którego mnie tam nie ma.
Dużo myśli przeszło dziś przez moją głowę (widocznie słońce generuje produkcję nie tylko witaminy D ;p) i nawet obiecałam coś sobie. Ale to na pewno nie temat na bloga.

Podsumowując, przykro mi bardzo z powodu zalewającego Was deszczu. Tutaj Słońce. 25stopni. I bilety na Bobby'ego McFerrin'a.
Żyje się prawie jak w bajce. To taki mój mały... Hogwart.

czwartek, 20 maja 2010

Down with love

Natrafiłam dzisiaj na taki film, o którym aż tu muszę wspomnieć.
Nietrafnie zakwalifikowano go jako "komedię romantyczną". Chociaż w zasadzie i komedia i romantyczna, to jednak w zupełnie innym tych słów znaczeniu... ;)


Dlatego ja uważam, że porządny wielbiciel kina powinien go zobaczyć dla:

-wnętrz, strojów i kolorów lat 60.,
-nawiązań do wszystkich tych zbyt, zbyt... [brakuje mi słowa, ale jeśli Casablanca nie jest waszym ulubionym filmem, to wiecie o co chodzi] filmów z tamtych czasów,
-wesołych rozważań na temat różnic płci,
-prześmiewczego przedstawienia tematu bez spłycania sedna,
-muzyki Sinatry i Buble'a,
-poczucia humoru i sytuacyjnego banana na twarzy,
-zabawy z widzem i jego czasami jedno-ukierunkowanymi skojarzeniami (^^ tak, tak..),
-zmian akcentu Ewana McGregora,
-Nowego Jorku,
-kiczu [przedstawionego] bez kiczu! :D

Świetna zabawa. Polecam.


[edit: Casablanca to nie do końca te lata, ale ciągle nie mam tego słowa...]

środa, 19 maja 2010

repetycja czyli powtórzenie

Ostatnio większość rzeczy, które się dzieją, wydają mi się jedną wielką repetycją. Spanie, jedzenie, nauka, egzaminy, praca. Seriale...(^^) I tak w koło Macieju.
Dlatego czas najwyższy już coś pozmieniać.
Ruszyła akcja "znajdźmy pracę na wakacje; nie-byle-jaką-pracę".

A w między czasie efekty fotospaceru po lesie.




sobota, 15 maja 2010

słów dosłownie kilka

Kiedy mam dwie zmiany w pracy, cały dzień się zazwyczaj sypie. Bo mimo, że nie są to długie zmiany, to godziny 11-14.30 i 17-20.30 rozwalają w zasadzie cały dzień...
ALE NIE DZIŚ.

Powiem krótko. Bieganie z rana super rzecz. Szczególnie w taką piękną pogodę jak dziś. A od połowy drogi w towarzystwie ;)


A w przerwie popołudniowej kocyk na trawie, książka, słońce i śmiechowe rozmowy.
Life's good to me.


A to z dnia wczorajszego - spacer po Notting Hill:
- moimi oczami:





Londyn w wydaniu iście Kubańskim ;)


Londyn w wersji NRD ;)



- i oczami Ewy:




;)
Fajnie było!

wtorek, 11 maja 2010

Wszyscy jesteśmy tacy sami.

niedziela, 9 maja 2010

la musique - au revoir!

Przyszła taka chwila, w której wychodząc z domu sięgałam jak zwykle po iPoda i... schowałam go z powrotem do torby.

Jakkolwiek nieistotnie to nie zabrzmiało, ma to dużo większy wymiar.

Siedzę w pokoju, siedzę w bibliotece, jadę autobusem - zawsze czegoś słucham.
Tylko w pracy nie, ale i wtedy często nad uchem "śpiewa"(próbuje rapować) mój wkurzający kolega... A, no i tango - no ale cóż - tego to nawet trudno by się bez muzyki uczyć.
Uwielbiam muzykę. Uwielbiam nastroje, które wywołuje, wspomnienia, z którymi się wiąże i przyjemność samą w sobie...
Ale w jakimś sensie przebrała się miarka.
Nie mogę już dłużej znieść w kółko tych poskładanych do kupy dźwięków, które mają sens jako całość (może powinnam zacząć słuchać jakiejś techniawy, bo ta to by sensu pewnie nie miała...). I nie chodzi tu o rodzaj muzyki, ani o znudzenie czymś konkretnym, bo na moim komputerze ciągle są rzeczy nieprzesłuchane, a taką różnorodnością gatunków, jaką tu posiadam to mało kto może się pochwalić. Chodzi o coś więcej.
Brakuje mi dźwięków takich z otoczenia, jak rozmowa w kuchni, hałas zmywarki, czy miauczenie kota... Dźwięków chaotycznych, dźwięków, których się nie da przewidzieć.

Brakuje mi mieszkania z bliskimi...

Akademik w czasie sesji to przerażające miejsce.

czwartek, 6 maja 2010

Miles Davis - I Fall In Love Too Easily

http://www.youtube.com/watch?v=RxsM2trw-OM

Poznałam tu taką osobę (znaczy - dawno temu poznałam), z którą kiedykolwiek się nie spotkam na kawę, to zawsze kończymy zagłębiając się w filozoficzne rozważania na temat życia, miłości i związków międzyludzkich.

O ironio losu, oboje mamy po nieco ponad dwadzieścia lat, więc co my tam wiemy.

Wiemy za to na pewno, że nasze postrzeganie świata zmienia się z każdym dniem.

Ale zmieniać się będzie aż do śmierci, więc w każdym momencie w przyszłości możemy być "jeszcze mądrzejsi życiowo" niż będziemy wtedy.

Czy to znaczy, że nasze życie przeżywamy głupio?

I tak dalej, i tak dalej... szukanie kontr-myśli jest bardzo rozwijające. :)


Dzisiaj na tapecie była definicja miłości, a raczej jej brak, a także miłości wielorakość, nieujmowalność w słowa i wieczne trwanie "czegoś", co zostaje po jej wypaleniu się.

I choćby z tego względu, końca nie będzie.
Końca tych rozmów. (E tam Atlantyk - od czego jest Skype.)
Bo "coś" zawsze zostanie...
Dziś kolejny egzamin. Wyniki dopiero we wrześniu, ale wcale nie przeszkodziło mi to w oblaniu go. :) I nie mam tu na myśli złej oceny... ;)

Nie będę się rozpisywać, żeby jutro nie musieć tego kasować.
Powiem jedno: podoba mi się. Podoba mi się wszystko wokół mnie. :) Ha! Alkohol jednak ma swoje dobre strony....;p

Z wyrazami szacunku, lekko wstawiona, ale jakże szczęśliwa...
K.

wtorek, 4 maja 2010

Louis, I think this is a beginning of a beautiful friendship.

Dzisiaj miałam kolejny egzamin z hiszpańskiego. Tym razem z literatury i tłumaczeń. Jedno tłumaczenie było moim zdaniem trudne - chociaż niektóre słowa domyślałam się po polsku, brakowało mi angielskich odpowiedników(szczególnie słownictwa kościelnego^^).
Na samo wspomnienie ostatniego egzaminu aż mnie brzuch i głowa na raz rozbolały tuż przed wejściem do sali, ale... szybko opanowałam stres jak zobaczyłam że ostatnie pytanie było z noweli, którą jeszcze raz przeglądałam rano przed egzaminem;p
Punkt dla mnie za wydedukowanie, że "lustrabotas" to ktoś, kto poleruje buty. Ale to mój polski fart po prostu, bo 'lustro' skojarzyło mi się z czymś błyszczącym, a 'botas' z butami(hiszp.: zapatos, więc niepodobnie). Nigdy wcześniej na oczy tego słowa nie widziałam oczywiście ;D

Wczoraj z kolei przedegzaminacyjnie dopadł mnie jakiś streso-marazm. I siedziałam tak po powrocie z "biblioteki" (nie było ANI JEDNEGO wolnego miejsca, więc siedziałam w computer lab i udawałam, że to to samo...), nie mogłam już się skupić na hiszpańskim, zmęczona oglądałam kolejne odcinki 'How I met your mother' i jakoś tak mi się humor samoistnie staczał, jak po równi pochyłej, w dół.

I kiedy zdałam sobie sprawę z żałosności sytuacji wyłączyłam seriale, włączyłam music, usiadłam na łóżku z kartką papieru i nie myśląc za bardzo o tym, co robię, napisałam sobie nagłówek: "Sposoby na pokonanie tego ogarniającego mnie marazmu".
Wypisałam pięć punktów, które powinny pomóc mi ogarnąć sprawy, które mnie ostatnio denerwują, drażnią lub niepokoją(brak mieszkania i współlokatorów jako jeden z nich) i postanowiłam, że po prostu znowu wezmę sprawy w swoje ręce. Nie będę mówić więcej, żeby nie zapeszać, ale dzisiaj wstałam z zupełnie innym nastawieniem i od rana poza egzaminem ogarnęłam całkiem sporo innych spraw. :D
Zorganizowanie górą!

Trzymajcie kciuki.

A w lipcu... jadę do Barcelony! :) Hip hip, hurra!

P.S. Tytuł w końcu niewiele ma wspólnego z tym postem, ale to fajny tekst jest, po prostu. Czarno-biały. :)

niedziela, 2 maja 2010

"-a BP mają w Anglii?
-BP? British Petroleum!?!?!?!?
-hahahaha"

i wiele innych.

Drinki na dachu akademika zrobiły furorę.
I spacer w deszczu.
I jedzenie chińszczyzny minutę przed zamknięciem.
I w ogóle.

Jutro tango. Jutro kawa. Jutro... jest jutro. Się okaże.
Ale najpierw była nauka, żeby nie było ;)

I nie mogę napisać tu tylu rzeczy, które chodzą mi po głowie.
....Przestań mi się w końcu śnić, please.





Zamęt i tłok.

sobota, 1 maja 2010

"nudzi mi się"

Tak naprawdę to w całym swoim życiu nie wypowiedziałam tego zdania na serio.
No chyba że na wykładzie z historii gospodarczej u prof. Kalińskiego, ale nawet wtedy to zdanie jedynie poprzedzało wyciągnięcie gazety albo książki.

A teraz siedzę, obejrzałam nowy odcinek House'a, nauki przecież w bród - a ja siedzę i szukam sobie zajęć 'jakichkolwiek'.
Czy "zmarnowałam czas" to nie to samo co "nudzi mi się", z tym że jedno odnosi się do przeszłości, a drugie do teraźniejszości?

I tym sposobem wróciłam do starego szablonu bloga. Bo ja bym już coś zmieniła. Tak ogólnie. Mierzi mnie moja praca powoli, bo stać mnie na więcej niż serwowanie jedzenia, stanie za kasą, czy zmywanie garów. No i jak wrócę o 21:00, to ciężko się za cokolwiek zabrać. Dlatego na najbliższe cztery dni wzięłam sobie wolne. Wtorek, środa - kolejne egzaminy, a jutro... biblioteka.

Jak to mówią... prawdziwi studenci uczą się pilnie po 12h dziennie, 7dni w tygodniu... przez 2tygodnie w semestrze. ;) A ja zapuszczam już tam korzenie jak klon Hermiony Granger. Wszakże uczenie się w takim miejscu zobowiązuje: ;]