Za dnia działo się wiele... biblioteka, masa książek, robienia referencji i szlifowania esejów, a także filozofowania nad Kantem i nad krytyką gustu... potem było jeszcze spotkanie w sprawie mieszkania i zawód, bo nagle zostałam na lodzie i obecnie nie mam z kim, ani gdzie mieszkać w przyszłym roku. Ale to nieważne. Wymyśli się plan B.
I w końcu przyszła Noc. Wróciłam z pracy. Otworzyłam okno na oścież... Jest lato! Powietrze pachnie latem. Za dnia trochę kropiło, a teraz jest tak spokojnie. I ten zapach... coś kwitnie. Pięknie pachnie.
Uwielbiam takie noce.
czwartek, 29 kwietnia 2010
środa, 28 kwietnia 2010
o, zgrozo!
jak to jest, że jakaś durna piosenka zawsze znajdzie cię w (nie)właściwym momencie?!
http://www.youtube.com/watch?v=gEsUiQIyzd8
ja nie wiem.
http://www.youtube.com/watch?v=gEsUiQIyzd8
ja nie wiem.
ha!
to teraz wizją "nagrody" poegzaminacyjnej nie są już ciężkie miesiące pracy, ALE NAJPIERW przyjazd mojego brata :D
ha!
lubię to.
can't wait.
:)
ha!
lubię to.
can't wait.
:)
poniedziałek, 26 kwietnia 2010
THE worst exam ever.
tak, tak. to było doświadczenie jedyne w swoim rodzaju.
poszłam na egzamin, którego się nie bałam.
poszłam względnie przygotowana (o tyle o ile się da, nigdy do końca nie wiadomo o co zapytają, ale przed egzaminem gadałam do siebie po hiszpańsku i było cacy).
przed wejściem do sali zaczęłam się denerwować. wchodziłam pierwsza, a już zaczynaliśmy z opóźnieniem.
i wtedy mnie zawołali.
weszłam. egzaminator wylosował pytanie.
pustka.
totalna pustka.
nie wiem co powiedzieć. jak mam zareklamować swój samochód, który to niby chcę sprzedać?
i pustka.
i cisza przeplatana pojedynczymi zdaniami bez większego składu czy ładu.
no bo kurde... co ja wiem o sprzedawaniu samochodu? a po hiszpańsku?!
i w ciągu dziesięciu minut użyłam przymiotnika "bien"(dobrze) chyba ze sto razy. mój samochód jest DOBRY, zawsze jest DOBRY, wszystko w nim jest DOBRE, pojechałam nim do Francji i było DOBRZE... no bardziej elokwentna już być nie mogłam.
i trzęsły mi się ręce.
i głos też.
zdawałam w swoim życiu już dziesiątki egzaminów.
ustne zawsze były najbardziej stresujące, owszem.
ale mimo stresu zawsze coś się mówiło, jakoś tak, samo.
a tu ta cisza. i zastanawiałam się co ja mam w ogóle powiedzieć.
na dokładkę, mój samochód okazał się być obojnakiem, bo z tej pustki nie mogłam wydobyć, czy samochód po hiszpańsku jest rodzaju żeńskiego, czy męskiego... więc raz był taki, raz inny. geniusz.
i nie, to nie jest gadanie "o nieee, źle mi poszło, zawaliłam... pięć."
to jest "kurde, serio dałam ciała i kropka"
ale już idę dalej.
ustny to około 30%oceny, o ile dobrze pamiętam. 60% mam szansę zdobyć na pisemnym. czyli teraz... muszę to podciągnąć, nie mam wyjścia.
a wtedy wszystko będzie... DOBRZE!
zmasakrowana, zmiażdżona i pokonana przez niespodziewany atak stresu - Mała Dziewczynka
poszłam na egzamin, którego się nie bałam.
poszłam względnie przygotowana (o tyle o ile się da, nigdy do końca nie wiadomo o co zapytają, ale przed egzaminem gadałam do siebie po hiszpańsku i było cacy).
przed wejściem do sali zaczęłam się denerwować. wchodziłam pierwsza, a już zaczynaliśmy z opóźnieniem.
i wtedy mnie zawołali.
weszłam. egzaminator wylosował pytanie.
pustka.
totalna pustka.
nie wiem co powiedzieć. jak mam zareklamować swój samochód, który to niby chcę sprzedać?
i pustka.
i cisza przeplatana pojedynczymi zdaniami bez większego składu czy ładu.
no bo kurde... co ja wiem o sprzedawaniu samochodu? a po hiszpańsku?!
i w ciągu dziesięciu minut użyłam przymiotnika "bien"(dobrze) chyba ze sto razy. mój samochód jest DOBRY, zawsze jest DOBRY, wszystko w nim jest DOBRE, pojechałam nim do Francji i było DOBRZE... no bardziej elokwentna już być nie mogłam.
i trzęsły mi się ręce.
i głos też.
zdawałam w swoim życiu już dziesiątki egzaminów.
ustne zawsze były najbardziej stresujące, owszem.
ale mimo stresu zawsze coś się mówiło, jakoś tak, samo.
a tu ta cisza. i zastanawiałam się co ja mam w ogóle powiedzieć.
na dokładkę, mój samochód okazał się być obojnakiem, bo z tej pustki nie mogłam wydobyć, czy samochód po hiszpańsku jest rodzaju żeńskiego, czy męskiego... więc raz był taki, raz inny. geniusz.
i nie, to nie jest gadanie "o nieee, źle mi poszło, zawaliłam... pięć."
to jest "kurde, serio dałam ciała i kropka"
ale już idę dalej.
ustny to około 30%oceny, o ile dobrze pamiętam. 60% mam szansę zdobyć na pisemnym. czyli teraz... muszę to podciągnąć, nie mam wyjścia.
a wtedy wszystko będzie... DOBRZE!
zmasakrowana, zmiażdżona i pokonana przez niespodziewany atak stresu - Mała Dziewczynka
niedziela, 25 kwietnia 2010
pouczę się hiszpańskiego a nie jeszcze pozmywam po obiedzie no to już się pouczę no ale co tak bez herbaty dobra to gdzie są moje książki mam ochotę na gorzką czekoladę dla wsparcia myślenia osz kurcze muszę umyć ręce po tej czekoladzie dobra to jakie były tematy na ustny o cześć kochana jak to dobrze że dzwonisz no to TERAZ to już się zabiorę za robotę oj nie dostałam maila scenka numer jeden mam odegrać kelnerkę przed niezadowolonym klientem jak powiedzieć "świeże" po hiszpańsku gdzie jest mój słownik o to może pójdę do łazienki dobra zacznę od puszczenia sobie jakiegoś filmu po hiszpańsku żeby wprawić się w hiszpański nastrój zaraz zaraz nie mam żadnego filmu tutaj vuze almodovar nie no almodovar mi się za bardzo kojarzy azucar amarga będzie od razu pożytek do eseju na później no to puszczam salsa! o boże chce mi się tańczyć tarariru tańczę sobie nikt nie patrzy hiszpański hiszpański jak fajnie się go uczyć może dam sobie spokój z tymi scenkami nie no przecież jutro mam egzamin ale co by tu... a wiem! napiszę posta na bloga. ;)
sobota, 24 kwietnia 2010
po drugiej stronie lustra...
piątek, 23 kwietnia 2010
skłamałam!
Napisałam kiedyś, że po Londynie nie chodzą dżentelmeni w kapeluszach...
...najwyraźniej zapomniałam o tamtym dniu. ;)
Jutro o nieprzyzwoicie wczesnej porze wsiądę do samolotu... i fruuu!
Niesamowite rzeczy przeżyte, baterie naładowane, czas wracać. :)
I tylko po głowie chodzi mi, że już najwyższa pora odkryć jakieś nowe miejsca. Planowanie wakacji: mode on. ;-)

Jutro o nieprzyzwoicie wczesnej porze wsiądę do samolotu... i fruuu!
Niesamowite rzeczy przeżyte, baterie naładowane, czas wracać. :)
I tylko po głowie chodzi mi, że już najwyższa pora odkryć jakieś nowe miejsca. Planowanie wakacji: mode on. ;-)
czwartek, 15 kwietnia 2010
tripost
co byś zrobił, gdyby jutro miał skończyć się Świat?
uśmiecham się pod nosem i myślę o tym, jak wszystko jest względne.
***
Była u mnie przez kilka dni koleżanka z Londynu. Przyleciała do Warszawy, zatrzymałyśmy się tam na trochę, po czym przyjechałyśmy do Trójmiasta i pokręciłyśmy się trochę tutaj.
Zazwyczaj piszę o tym, jakie różnice zauważyłam w Anglii w porównaniu z Polską.
Teraz to ja miałam przez kilka dni próbkę tego, jakie różnice w porównaniu z Anglią widzi Anglik w Polsce. :)
-Maluchy zrobiły chyba największą furorę.
-Poza tym, śmiałam się do rozpuku kiedy w metrze w Warszawie po komunikacie "następna stacja..." Lizz dodawała "Change here for..." (Taki komunikat nadaje się w metrze w Londynie - z tym że tam mają linii dziesiątki, a u nas jest tylko jedna - i raczej nie ma się gdzie przesiadać;p)
-W autobusach i tramwajach kierowcy bardzo się spieszą i od razu zamykają drzwi. (Chociaż to i ja zauważyłam w drugą stronę. Tam nikt nie zrywa się "bo zaraz jest mój przystanek". Autobus się zatrzymuje, a dopiero wtedy ludzie podnoszą się, żeby wysiąść.)
-Uderzyła ją duża różnorodność. Bieda kontra bogactwo (a była tylko w Warszawie i Trójmieście! Ciekawe co by powiedziała na polską wieś;p)
-Dowiedziała się, skąd się to wszystko bierze, że my tak do tyłu jesteśmy. Tam wszak nikt nie słyszał o Powstaniu Warszawskim, Katyniu, ani komunizmie. Przynajmniej jeśli nie studiował historii.
-I w końcu odczuła na własnej skórze, jakie są reakcje Polaków wobec tragedii narodowej.
Chyba dobrze, że wyjechała zanim zaczęły się spory o Wawel. Bo nie byłabym jej w stanie tego wytłumaczyć.
***
Dużo ostatnio myślę o miłości.
I im więcej myślę, tym mniej wiem. Tym mniej wydaje mi się, że wiem.
To wszystko jest takie... SZCZEGÓLNE.
Jak to powiedział ten kot, wchodząc na pustynię: nie ogarniam tej kuwety... ;)
Ale i tak dobrze mi z tym.
Nie muszę wszystkiego wiedzieć, ani rozumieć, by cieszyć się życiem moim.
Bo fajowo jest.
I to ostatnie zdanie popłynęło jak krem nivea... no kurde! mówiłam, że jak sobie tego tekstu nie zapiszę, to zapomnę, widzisz?;p
:)
uśmiecham się pod nosem i myślę o tym, jak wszystko jest względne.
***
Była u mnie przez kilka dni koleżanka z Londynu. Przyleciała do Warszawy, zatrzymałyśmy się tam na trochę, po czym przyjechałyśmy do Trójmiasta i pokręciłyśmy się trochę tutaj.
Zazwyczaj piszę o tym, jakie różnice zauważyłam w Anglii w porównaniu z Polską.
Teraz to ja miałam przez kilka dni próbkę tego, jakie różnice w porównaniu z Anglią widzi Anglik w Polsce. :)
-Maluchy zrobiły chyba największą furorę.
-Poza tym, śmiałam się do rozpuku kiedy w metrze w Warszawie po komunikacie "następna stacja..." Lizz dodawała "Change here for..." (Taki komunikat nadaje się w metrze w Londynie - z tym że tam mają linii dziesiątki, a u nas jest tylko jedna - i raczej nie ma się gdzie przesiadać;p)
-W autobusach i tramwajach kierowcy bardzo się spieszą i od razu zamykają drzwi. (Chociaż to i ja zauważyłam w drugą stronę. Tam nikt nie zrywa się "bo zaraz jest mój przystanek". Autobus się zatrzymuje, a dopiero wtedy ludzie podnoszą się, żeby wysiąść.)
-Uderzyła ją duża różnorodność. Bieda kontra bogactwo (a była tylko w Warszawie i Trójmieście! Ciekawe co by powiedziała na polską wieś;p)
-Dowiedziała się, skąd się to wszystko bierze, że my tak do tyłu jesteśmy. Tam wszak nikt nie słyszał o Powstaniu Warszawskim, Katyniu, ani komunizmie. Przynajmniej jeśli nie studiował historii.
-I w końcu odczuła na własnej skórze, jakie są reakcje Polaków wobec tragedii narodowej.
Chyba dobrze, że wyjechała zanim zaczęły się spory o Wawel. Bo nie byłabym jej w stanie tego wytłumaczyć.
***
Dużo ostatnio myślę o miłości.
I im więcej myślę, tym mniej wiem. Tym mniej wydaje mi się, że wiem.
To wszystko jest takie... SZCZEGÓLNE.
Jak to powiedział ten kot, wchodząc na pustynię: nie ogarniam tej kuwety... ;)
Ale i tak dobrze mi z tym.
Nie muszę wszystkiego wiedzieć, ani rozumieć, by cieszyć się życiem moim.
Bo fajowo jest.
I to ostatnie zdanie popłynęło jak krem nivea... no kurde! mówiłam, że jak sobie tego tekstu nie zapiszę, to zapomnę, widzisz?;p
:)
wtorek, 13 kwietnia 2010
poniedziałek, 12 kwietnia 2010
sobota, 10 kwietnia 2010
Mgła
Porannej rosy krople ciężkie od ciężaru nocy,
lubieżność nasza niespełniona – pod osłoną snu
ma szansę zaistnieć. Gdy dotykam dnia
nie znam jego biegu, burzy nie planuje się,
ni ciszy. A jednak milczymy słodko
gorzko miarą dzielących nas lat.
Bądź mi osłoną, Matko Ziemio, przywołaj żywioły.
Bądź mi natchnieniem, Matko Ziemio, uderz piorunami.
W promieniach słońca osnuwających mą pościel
jest tylko cisza.
6.04.2010
Porannej rosy krople ciężkie od ciężaru nocy,
lubieżność nasza niespełniona – pod osłoną snu
ma szansę zaistnieć. Gdy dotykam dnia
nie znam jego biegu, burzy nie planuje się,
ni ciszy. A jednak milczymy słodko
gorzko miarą dzielących nas lat.
Bądź mi osłoną, Matko Ziemio, przywołaj żywioły.
Bądź mi natchnieniem, Matko Ziemio, uderz piorunami.
W promieniach słońca osnuwających mą pościel
jest tylko cisza.
6.04.2010
wtorek, 6 kwietnia 2010
Bubble rings
Cudowność nad cudownościami, wielkość wszechrzeczy, małość trosk, częstość uśmiechu.
Moje zasłużone ferie, mój czas dla siebie, mój czas dla innych... jest tak inny - każdego dnia.
Dobrze jest mieć gdzie wracać, dobrze jest.
Aż mi się mój najszczęśliwszy utwór zapragnął puścić. Sting - Bubble rings. I odpływam.
I plaża jest, i mój ogród, i te wszystkie moje miejsca, których jeszcze na mapie nie zaznaczyłam, ale o których mam już od dawna gdzieś w głowie wyobrażenie.
I tango na koniec.
Jestem tak piekielnie... szczęśliwa. :)
Moje zasłużone ferie, mój czas dla siebie, mój czas dla innych... jest tak inny - każdego dnia.
Dobrze jest mieć gdzie wracać, dobrze jest.
Aż mi się mój najszczęśliwszy utwór zapragnął puścić. Sting - Bubble rings. I odpływam.
I plaża jest, i mój ogród, i te wszystkie moje miejsca, których jeszcze na mapie nie zaznaczyłam, ale o których mam już od dawna gdzieś w głowie wyobrażenie.
I tango na koniec.
Jestem tak piekielnie... szczęśliwa. :)
sobota, 3 kwietnia 2010
Oczko!, czyli niecodzienne fotostory ;)
Dnia 2 kwietnia dwadzieścia jeden wiosen temu moja mama przeżywała ogromne katusze, co tradycja nakazuje mi świętować każdego roku... :)
W urodziny, dość niecodziennie, obudziłam się w pustym (już nie)moim domu, co postanowiłam wykorzystać i uczcić wymarzonym porankiem. Ciepła kąpiel pełna bąbelków, pyszne śniadanie z aromatyczną kawą amaretto (gdyby tylko zdjęcia mogły oddawać zapachy... hmmmm) i Paul Anka puszczony tak głośno, żeby było go słychać w każdym pokoju... :)
Tak radośnie rozpoczął się pierwszy dzień roku pod znakiem oczka ;)

Wielki Piątek zobowiązuje, a przynajmniej ja zobowiązałam się, że upiekę ciasto... Założenie dobre, z wykonaniem były jednak pewne problemy. xD Przez ostatnie lata rzeczy pozmieniały swoje miejsce w kuchni na przykład. Nie mogłam niczego znaleźć, w dodatku strasznie pracochłonne to ciasto, bo co i rusz trzeba na coś czekać aż ostygnie - no i samo w sobie miało dwie warstwy, owoce, krem i polewę. Popołudnie z głowy ;)
Gdzieś w międzyczasie zapragnęłam zrobić sobie grzanki. Niby nic, a to właśnie przez te grzanki o mało domu nie spaliłam... (!) :D:D:D Tak, tak, ja i moje zdolności. Chociaż nie biorę winy całkowicie na siebie. Nasz toster zasługuje na Nagrodę Darwina czy coś, bo ta śmiercionośna maszyna odskakuje i nie potrafi się nagrzać, jeśli nie zablokuje się przycisku włączającego toster... wykałaczką. A zatem, włączyłam toster na amen i... pochłonięta ciastem, zapomniałam o nim. Kiedy poczułam co dzieje się za moimi plecami, z tostera już się dymiło - i to solidnie. W całym domu zrobiło się biało... Chwila nieuwagi i proszę :))
Wraz ze smrodem spalenizny przeszła mi ochota na grzanki...

Wieczorem kameralna impreza w dobrze znanym i lubianym gronie :))
Dziękuję tym, którzy przyszli, a Ci co nie mogli niech żałują ;)
Było bardzo pozytywnie, a w rezultacie za jakiś czas czeka mnie ciekawy wieczór z Baczyńskim i (jak przejdzie mi wstręt na alkohol;p) kieliszkiem mojego ulubionego Martini. I nawet jeśli miałabym pić do lustra, to będzie to lusterko-motylek. Cóż za styl ;)
Oj, tęskniłam. Tęskniłam bardzo.
I tylko następnego dnia rano musiałam się uporać z czymś więcej niż kacem...
Wieczorem wyciągnęliśmy to moje ciasto, ale polewa nie zdążyła zastygnąć, więc trochę nam się rozlała na blacie przy nakładaniu. Miałam nawet to sprzątnąć od razu, ale coś mnie od tego odciągnęło i później zapomniałam.
Jakież było moje zdziwienie rano, gdy na blacie znalazłam kłębuszek kociej sierści, a na podłogach zastałam pełno małych czekoladowych śladów kocich łapek... ;)

21... where do we go now? ;)
W urodziny, dość niecodziennie, obudziłam się w pustym (już nie)moim domu, co postanowiłam wykorzystać i uczcić wymarzonym porankiem. Ciepła kąpiel pełna bąbelków, pyszne śniadanie z aromatyczną kawą amaretto (gdyby tylko zdjęcia mogły oddawać zapachy... hmmmm) i Paul Anka puszczony tak głośno, żeby było go słychać w każdym pokoju... :)
Tak radośnie rozpoczął się pierwszy dzień roku pod znakiem oczka ;)

Wielki Piątek zobowiązuje, a przynajmniej ja zobowiązałam się, że upiekę ciasto... Założenie dobre, z wykonaniem były jednak pewne problemy. xD Przez ostatnie lata rzeczy pozmieniały swoje miejsce w kuchni na przykład. Nie mogłam niczego znaleźć, w dodatku strasznie pracochłonne to ciasto, bo co i rusz trzeba na coś czekać aż ostygnie - no i samo w sobie miało dwie warstwy, owoce, krem i polewę. Popołudnie z głowy ;)
Gdzieś w międzyczasie zapragnęłam zrobić sobie grzanki. Niby nic, a to właśnie przez te grzanki o mało domu nie spaliłam... (!) :D:D:D Tak, tak, ja i moje zdolności. Chociaż nie biorę winy całkowicie na siebie. Nasz toster zasługuje na Nagrodę Darwina czy coś, bo ta śmiercionośna maszyna odskakuje i nie potrafi się nagrzać, jeśli nie zablokuje się przycisku włączającego toster... wykałaczką. A zatem, włączyłam toster na amen i... pochłonięta ciastem, zapomniałam o nim. Kiedy poczułam co dzieje się za moimi plecami, z tostera już się dymiło - i to solidnie. W całym domu zrobiło się biało... Chwila nieuwagi i proszę :))
Wraz ze smrodem spalenizny przeszła mi ochota na grzanki...

Wieczorem kameralna impreza w dobrze znanym i lubianym gronie :))
Dziękuję tym, którzy przyszli, a Ci co nie mogli niech żałują ;)
Było bardzo pozytywnie, a w rezultacie za jakiś czas czeka mnie ciekawy wieczór z Baczyńskim i (jak przejdzie mi wstręt na alkohol;p) kieliszkiem mojego ulubionego Martini. I nawet jeśli miałabym pić do lustra, to będzie to lusterko-motylek. Cóż za styl ;)
Oj, tęskniłam. Tęskniłam bardzo.
I tylko następnego dnia rano musiałam się uporać z czymś więcej niż kacem...
Wieczorem wyciągnęliśmy to moje ciasto, ale polewa nie zdążyła zastygnąć, więc trochę nam się rozlała na blacie przy nakładaniu. Miałam nawet to sprzątnąć od razu, ale coś mnie od tego odciągnęło i później zapomniałam.
Jakież było moje zdziwienie rano, gdy na blacie znalazłam kłębuszek kociej sierści, a na podłogach zastałam pełno małych czekoladowych śladów kocich łapek... ;)

21... where do we go now? ;)
Subskrybuj:
Posty (Atom)