Widziałam najpiękniejszy wschód Księżyca ever. Wczoraj. I co? I oczywiście, tak jak zawsze noszę aparat ze sobą, tak ten jeden raz nie miałam go przy sobie! Ehhh...
Więc Wy go nie zobaczycie, ale... olbrzymi, z początku czerwony Księżyc na granatowym niebie zaczął się wznosić nad sąsiednim miastem widocznym w oddali zatoki. Z czasem Księżyc zaczął się robić pomarańczowy i rzucać piękną łunę na morze.
Ale ta czerwona kula na granatowym niebie. No mówię Wam. Cud Natury.
Zupełnie niecodzienny widok, bo kiedy wschodzi lub zachodzi Słońce, całe niebo dookoła jest odrobinę rozjaśnione. A tam, czerwień z granatem... Aż szliśmy tyłem, żeby nie przegapić tego widoku, a był akurat nie w naszym kierunku.
Wiecie ile ludzi, którzy byli w tym czasie na deptaku, przegapiło ten widok!? Właśnie przez ten brak łuny, jakiegokolwiek znaku na niebie. Tylko ta kula.
I uśmiechał się. :) Cokolwiek nie powiecie, Księżyc jest mój. I uśmiecha się do mnie. Zawsze. [Zabrzmiało to jak zwierzenia osoby z jakiegoś zakładu zamkniętego...;) Co mi tam. ;p ]
Potem przerżnęłam dwie partie szachów i poszłam na fiestę. Hiszpanie to mają życie. Każdy powód jest dobry do świętowania. Fiesta, o którą zahaczyłam wczoraj była imprezą sardynki. 11 w nocy, na placu mała scena, muzyka na żywo, a dookoła stoły i grille z sardynkami. Ludzie klaszczą (kojarzycie tradycyjne hiszpańskie rytmy?), dzieci biegają dookoła, leje się piwo i wino. I sardynek w bród, oczywiście.
Pierwsza myśl jaka mnie naszła to to, że jako kultura wiele tracimy przez swój zimny klimat. U nas okazji do świętowania w przyjaznej dla człowieka temperaturze, na dworze, o godzinie jedenastej w nocy jest... no niewiele jest.
A potem zaczęłam rozglądać się dookoła ciekawskim okiem osoby "z zewnątrz" i po chwili zauważyłam, że (nie wiem kiedy) zrobiłam się bardzo krytyczna. Względem wszystkich poza sobą oczywiście :D
Dzieciak na scenie nieczysto zaśpiewał, babka miała za krótką sukienkę, inna 'rozlała się' na ławce ('usiadła' mi nie pasuje, kiedy ktoś w ponad 90% składa się z tłuszczu... eh), ten byłby przystojniejszy bez wąsów, tamten ma okropny tatuaż... Kiedy rozglądałam się dookoła mało było w moich myślach radosnego nastroju święta sardynki. Czy krytycyzm i obserwacja może zabić radość z 'bycia częścią czegoś"? Jakiegoś wydarzenia na przykład takiego jak to?
I gdybym nie była wczoraj po powrocie tak zmęczona i napisała to od razu, to wyliczyłabym pewnie więcej szczegółów, które wpadły mi w oko, a tak to pamięć już nie ta i... wiecie co? Szczegóły zanikają, a pamięć o święcie sardynki zostanie.
Ale ten raper, który zaczął "śpiewać" do pięknej tradycyjnej hiszpańskiej melodii to już była przesada.
Strasznie krytyczna ostatnio jestem, mówiłam już?
No. To ciao. Buenas noches.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz