niedziela, 6 czerwca 2010

domingo, czyli niedziela

Obudziłam się i od razu przypomniał mi się mój sen.
Zachciało mi się znowu studiować ekonomię, ale nie zaliczyli mi pierwszego roku, więc zaczynałam znowu od początku. (!)
O dziwo, w tym śnie, próbowałam negocjować w mojej sprawie z dyrektorką Topolówki. (!!) Byłą już obecnie.
hahaha Odchłań mej podświadomości - przerażająca.

Tymczasem. Nadal nie znając wyników tegorocznych egzaminów (będą chyba 18tego), czyli teoretycznie nie wiedząc, czy jestem w końcu na drugim roku;p, obudziłam się na Majorce. Dzień wolny, więc postanowiłam wybrać się na plażę.

Książka, szum fal, piasek pod stopami i zapach morza... czegóż mi więcej trzeba? Pojawił się nawet jakiś Hiszpan ;)
Potem było jeszcze najlepsze Cappuccino jakie KIEDYKOLWIEK w życiu piłam... mmmmm

Tak czy siak, udaje mi się trochę mówić, ciągle jeszcze za często brakuje mi słówek i muszę powtórzyć czasy przeszłe, ALE.
Jest dobrze.

Spalona słońcem, wypoczęta, idę spać z zadziornym uśmieszkiem na twarzy.
Grupka turystów wzięła mnie za miejscową i łamanym hiszpańskim jeden z nich zapytał jak gdzieś dojść, a ja (ku swej dzikiej uciesze) perfidnie odpowiedziałam mu po hiszpańsku, chociaż mogłabym inaczej ;) Ah!, małe przyjemności. :) Dziwna jestem, nie?
- Językowy świr, który wącha książki (tutaj mamy właśnie targi książek!;])

Good night and good luck everyone.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz