poniedziałek, 28 czerwca 2010
wielka czerwona kula aka Księżyc
Widziałam najpiękniejszy wschód Księżyca ever. Wczoraj. I co? I oczywiście, tak jak zawsze noszę aparat ze sobą, tak ten jeden raz nie miałam go przy sobie! Ehhh...
Więc Wy go nie zobaczycie, ale... olbrzymi, z początku czerwony Księżyc na granatowym niebie zaczął się wznosić nad sąsiednim miastem widocznym w oddali zatoki. Z czasem Księżyc zaczął się robić pomarańczowy i rzucać piękną łunę na morze.
Ale ta czerwona kula na granatowym niebie. No mówię Wam. Cud Natury.
Zupełnie niecodzienny widok, bo kiedy wschodzi lub zachodzi Słońce, całe niebo dookoła jest odrobinę rozjaśnione. A tam, czerwień z granatem... Aż szliśmy tyłem, żeby nie przegapić tego widoku, a był akurat nie w naszym kierunku.
Wiecie ile ludzi, którzy byli w tym czasie na deptaku, przegapiło ten widok!? Właśnie przez ten brak łuny, jakiegokolwiek znaku na niebie. Tylko ta kula.
I uśmiechał się. :) Cokolwiek nie powiecie, Księżyc jest mój. I uśmiecha się do mnie. Zawsze. [Zabrzmiało to jak zwierzenia osoby z jakiegoś zakładu zamkniętego...;) Co mi tam. ;p ]
Potem przerżnęłam dwie partie szachów i poszłam na fiestę. Hiszpanie to mają życie. Każdy powód jest dobry do świętowania. Fiesta, o którą zahaczyłam wczoraj była imprezą sardynki. 11 w nocy, na placu mała scena, muzyka na żywo, a dookoła stoły i grille z sardynkami. Ludzie klaszczą (kojarzycie tradycyjne hiszpańskie rytmy?), dzieci biegają dookoła, leje się piwo i wino. I sardynek w bród, oczywiście.
Pierwsza myśl jaka mnie naszła to to, że jako kultura wiele tracimy przez swój zimny klimat. U nas okazji do świętowania w przyjaznej dla człowieka temperaturze, na dworze, o godzinie jedenastej w nocy jest... no niewiele jest.
A potem zaczęłam rozglądać się dookoła ciekawskim okiem osoby "z zewnątrz" i po chwili zauważyłam, że (nie wiem kiedy) zrobiłam się bardzo krytyczna. Względem wszystkich poza sobą oczywiście :D
Dzieciak na scenie nieczysto zaśpiewał, babka miała za krótką sukienkę, inna 'rozlała się' na ławce ('usiadła' mi nie pasuje, kiedy ktoś w ponad 90% składa się z tłuszczu... eh), ten byłby przystojniejszy bez wąsów, tamten ma okropny tatuaż... Kiedy rozglądałam się dookoła mało było w moich myślach radosnego nastroju święta sardynki. Czy krytycyzm i obserwacja może zabić radość z 'bycia częścią czegoś"? Jakiegoś wydarzenia na przykład takiego jak to?
I gdybym nie była wczoraj po powrocie tak zmęczona i napisała to od razu, to wyliczyłabym pewnie więcej szczegółów, które wpadły mi w oko, a tak to pamięć już nie ta i... wiecie co? Szczegóły zanikają, a pamięć o święcie sardynki zostanie.
Ale ten raper, który zaczął "śpiewać" do pięknej tradycyjnej hiszpańskiej melodii to już była przesada.
Strasznie krytyczna ostatnio jestem, mówiłam już?
No. To ciao. Buenas noches.
Więc Wy go nie zobaczycie, ale... olbrzymi, z początku czerwony Księżyc na granatowym niebie zaczął się wznosić nad sąsiednim miastem widocznym w oddali zatoki. Z czasem Księżyc zaczął się robić pomarańczowy i rzucać piękną łunę na morze.
Ale ta czerwona kula na granatowym niebie. No mówię Wam. Cud Natury.
Zupełnie niecodzienny widok, bo kiedy wschodzi lub zachodzi Słońce, całe niebo dookoła jest odrobinę rozjaśnione. A tam, czerwień z granatem... Aż szliśmy tyłem, żeby nie przegapić tego widoku, a był akurat nie w naszym kierunku.
Wiecie ile ludzi, którzy byli w tym czasie na deptaku, przegapiło ten widok!? Właśnie przez ten brak łuny, jakiegokolwiek znaku na niebie. Tylko ta kula.
I uśmiechał się. :) Cokolwiek nie powiecie, Księżyc jest mój. I uśmiecha się do mnie. Zawsze. [Zabrzmiało to jak zwierzenia osoby z jakiegoś zakładu zamkniętego...;) Co mi tam. ;p ]
Potem przerżnęłam dwie partie szachów i poszłam na fiestę. Hiszpanie to mają życie. Każdy powód jest dobry do świętowania. Fiesta, o którą zahaczyłam wczoraj była imprezą sardynki. 11 w nocy, na placu mała scena, muzyka na żywo, a dookoła stoły i grille z sardynkami. Ludzie klaszczą (kojarzycie tradycyjne hiszpańskie rytmy?), dzieci biegają dookoła, leje się piwo i wino. I sardynek w bród, oczywiście.
Pierwsza myśl jaka mnie naszła to to, że jako kultura wiele tracimy przez swój zimny klimat. U nas okazji do świętowania w przyjaznej dla człowieka temperaturze, na dworze, o godzinie jedenastej w nocy jest... no niewiele jest.
A potem zaczęłam rozglądać się dookoła ciekawskim okiem osoby "z zewnątrz" i po chwili zauważyłam, że (nie wiem kiedy) zrobiłam się bardzo krytyczna. Względem wszystkich poza sobą oczywiście :D
Dzieciak na scenie nieczysto zaśpiewał, babka miała za krótką sukienkę, inna 'rozlała się' na ławce ('usiadła' mi nie pasuje, kiedy ktoś w ponad 90% składa się z tłuszczu... eh), ten byłby przystojniejszy bez wąsów, tamten ma okropny tatuaż... Kiedy rozglądałam się dookoła mało było w moich myślach radosnego nastroju święta sardynki. Czy krytycyzm i obserwacja może zabić radość z 'bycia częścią czegoś"? Jakiegoś wydarzenia na przykład takiego jak to?
I gdybym nie była wczoraj po powrocie tak zmęczona i napisała to od razu, to wyliczyłabym pewnie więcej szczegółów, które wpadły mi w oko, a tak to pamięć już nie ta i... wiecie co? Szczegóły zanikają, a pamięć o święcie sardynki zostanie.
Ale ten raper, który zaczął "śpiewać" do pięknej tradycyjnej hiszpańskiej melodii to już była przesada.
Strasznie krytyczna ostatnio jestem, mówiłam już?
No. To ciao. Buenas noches.
sobota, 26 czerwca 2010
ja dziś pójść stara katedra gdzie Gaudí pracować nad ona przez dziesięć lat robić zdjęcia pójść do port pojechać do Gènova ale jaskinie które chcieć zobaczyć nie móc zwiedzać ja sama a nie być nikogo więcej tam więc musieć wrócić dobra wiadomość zaliczyć wszystkie egzaminy i oficjalnie być na drugi rok studia dlatego kupić ładna sukienka wieczorem pójść do bar oglądać mecz Hiszpania Chile Hiszpanie wygrać i się cieszyć ja też się cieszyć
...wiedzieć dużo nie znaczy rozumieć.
...wiedzieć dużo nie znaczy rozumieć.
poniedziałek, 21 czerwca 2010
Hiszpańskich przygód ciąg dalszy...
20 czerwca. Wybory. Jakże mogłabym o tym zapomnieć.
Zarejestrowałam się przez Internet, aby móc zagłosować na Majorce. Dostałam potwierdzenie z adresem, gdzie odbędzie się głosowanie. Na całą Majorkę przypada jedna Komisja Wyborcza.
W niedzielę z tej okazji zapuściłam się w rejony, w które wcześniej nie miałam po co się wybierać... Rany-julek, muszę sobie sprawić telefon z GPSem!
Nie miałam mapy jako takiej, tylko narysowałam sobie drogę i spisałam nazwy ulic z GoogleMaps. Na moje nieszczęście, GoogleMaps podaje nazwy ulic po hiszpańsku, a na Majorce jest to tylko jeden z dwóch języków urzędowych. Jest jeszcze majorkański(nie wiem, tak to się odmienia?), który jest odmianą katalońskiego, który jest pomieszaniem hiszpańskiego z francuskim. Tak skomplikowanie jak to brzmi, nie byłoby to problemem, gdybym w jednej trzeciej drogi nie zorientowała się, że nazwy ulic na tablicach podawane są właśnie w owym języku... No i tu zaczęło się robić pod górkę (dosłownie i w przenośni). Na szczęście moja orientacja w terenie nie jest taka najgorsza, a i ludzi popytałam, więc w końcu trafiłam na właściwą drogę... I już, już, kiedy cieszyłam się, że znalazłam ulicę z adresu, którego szukałam, na mojej drodze pojawił się kolejny problem. Szukałam numeru cztery. Idę sobie uliczką, gdzie po prawej parking i kawałek dalej MERCADONA (ichni supermarket), a po lewej rząd domków, sklepów etc. Patrzę w lewo spodziewając się, że to któryś z tych domków okupuje Konsulat Honorowy Polski, kiedy po chwili spostrzegam, że te numerki to tylko liczby nieparzyste. Doszłam do końca ulicy i nic. Wróciłam. Stanęłam między trójką i piątką i zastanawiałam się, gdzie jest jakieś magiczne przejście, i czy nie mamy przypadkiem głosować przez zostawienie swojego głosu w jakiejś skrzynce pocztowej, czy cokolwiek takiego... I wtedy odwróciłam się, a obok wielkiego napisu MERCADONA zauważyłam małą tabliczkę z numerkiem 4. Nie mogłam w to uwierzyć. Pierwsza myśl, jaka przyszła mi do głowy to to, że zburzyli budynek, w którym kiedyś był Konsulat, a teraz na tym miejscu stoi supermarket (kręcili się tam jacyś robotnicy, więc założyłam, że supermarket jest nowy). W pierwszej chwili nie pomyślałąm nawet, że właśnie znalazłam to, czego szukałam.
Jedyna Komisja Wyborcza na Majorce została umiejscowiona w budynku supermarketu!
Na bocznych drzwiach znalazłam taką oto kartkę:
4A lokal 2 to boczne wejście i pierwsze drzwi na prawo w tym oto "niepozornym" budynku:
I tak spełniłam swój obywatelski obowiązek głosując w towarzystwie produktów spożywczych... no dobra, przesadzam. ;D Było wydzielone osobne miejsce, była Polska flaga, mała urna i nawet niemały ruch. Załatwiałam sobie od razu pozwolenie na głosowanie w innym miejscu w drugiej turze, więc kiedy musiałam chwilę na nie poczekać to przyglądałam się kolejnym wchodzącym ludziom. Szczerze mówiąc ruch był spory, co cieszy :)
II tura w Londynie.
A tak przy okazji, jestem nader szczęśliwa na myśl o nadchodzącym 2lipca.
Mały dzień dla ludzkości, wielki dzień dla Kasi.
O 8 rano wylatuję z Majorki. Mam przesiadkę w Madrycie i kilka godzin czekania, których nie zamierzam spędzać na lotnisku, tylko lecę zwiedzać centrum Madrytu :)
Potem po południu przelot do Londynu, powrót do Egham i odebranie kluczy do nowego domku! :) Na koniec przeprowadzka moich rzeczy z garażu koleżanki do nowego miejsca, a jak uda mi się gdzies w ciągu dnia złapać Internet, to jeszcze sprawdzę wyniki egzaminów, bo mają pojawić się w Internecie właśnie 2 lipca.
To będzie wielki dzień. Dużo planów. Duże zapotrzebowanie na energię :)
ALE. Nie takie rzeczy się robiło ;)
Żeby było ciekawiej, to 3 mam na siódmą rano do pracy :D C'est la vie! Can't wait, as always :D sasasasa^^
Zarejestrowałam się przez Internet, aby móc zagłosować na Majorce. Dostałam potwierdzenie z adresem, gdzie odbędzie się głosowanie. Na całą Majorkę przypada jedna Komisja Wyborcza.
W niedzielę z tej okazji zapuściłam się w rejony, w które wcześniej nie miałam po co się wybierać... Rany-julek, muszę sobie sprawić telefon z GPSem!
Nie miałam mapy jako takiej, tylko narysowałam sobie drogę i spisałam nazwy ulic z GoogleMaps. Na moje nieszczęście, GoogleMaps podaje nazwy ulic po hiszpańsku, a na Majorce jest to tylko jeden z dwóch języków urzędowych. Jest jeszcze majorkański(nie wiem, tak to się odmienia?), który jest odmianą katalońskiego, który jest pomieszaniem hiszpańskiego z francuskim. Tak skomplikowanie jak to brzmi, nie byłoby to problemem, gdybym w jednej trzeciej drogi nie zorientowała się, że nazwy ulic na tablicach podawane są właśnie w owym języku... No i tu zaczęło się robić pod górkę (dosłownie i w przenośni). Na szczęście moja orientacja w terenie nie jest taka najgorsza, a i ludzi popytałam, więc w końcu trafiłam na właściwą drogę... I już, już, kiedy cieszyłam się, że znalazłam ulicę z adresu, którego szukałam, na mojej drodze pojawił się kolejny problem. Szukałam numeru cztery. Idę sobie uliczką, gdzie po prawej parking i kawałek dalej MERCADONA (ichni supermarket), a po lewej rząd domków, sklepów etc. Patrzę w lewo spodziewając się, że to któryś z tych domków okupuje Konsulat Honorowy Polski, kiedy po chwili spostrzegam, że te numerki to tylko liczby nieparzyste. Doszłam do końca ulicy i nic. Wróciłam. Stanęłam między trójką i piątką i zastanawiałam się, gdzie jest jakieś magiczne przejście, i czy nie mamy przypadkiem głosować przez zostawienie swojego głosu w jakiejś skrzynce pocztowej, czy cokolwiek takiego... I wtedy odwróciłam się, a obok wielkiego napisu MERCADONA zauważyłam małą tabliczkę z numerkiem 4. Nie mogłam w to uwierzyć. Pierwsza myśl, jaka przyszła mi do głowy to to, że zburzyli budynek, w którym kiedyś był Konsulat, a teraz na tym miejscu stoi supermarket (kręcili się tam jacyś robotnicy, więc założyłam, że supermarket jest nowy). W pierwszej chwili nie pomyślałąm nawet, że właśnie znalazłam to, czego szukałam.
Jedyna Komisja Wyborcza na Majorce została umiejscowiona w budynku supermarketu!
Na bocznych drzwiach znalazłam taką oto kartkę:
I tak spełniłam swój obywatelski obowiązek głosując w towarzystwie produktów spożywczych... no dobra, przesadzam. ;D Było wydzielone osobne miejsce, była Polska flaga, mała urna i nawet niemały ruch. Załatwiałam sobie od razu pozwolenie na głosowanie w innym miejscu w drugiej turze, więc kiedy musiałam chwilę na nie poczekać to przyglądałam się kolejnym wchodzącym ludziom. Szczerze mówiąc ruch był spory, co cieszy :)
II tura w Londynie.
A tak przy okazji, jestem nader szczęśliwa na myśl o nadchodzącym 2lipca.
Mały dzień dla ludzkości, wielki dzień dla Kasi.
O 8 rano wylatuję z Majorki. Mam przesiadkę w Madrycie i kilka godzin czekania, których nie zamierzam spędzać na lotnisku, tylko lecę zwiedzać centrum Madrytu :)
Potem po południu przelot do Londynu, powrót do Egham i odebranie kluczy do nowego domku! :) Na koniec przeprowadzka moich rzeczy z garażu koleżanki do nowego miejsca, a jak uda mi się gdzies w ciągu dnia złapać Internet, to jeszcze sprawdzę wyniki egzaminów, bo mają pojawić się w Internecie właśnie 2 lipca.
To będzie wielki dzień. Dużo planów. Duże zapotrzebowanie na energię :)
ALE. Nie takie rzeczy się robiło ;)
Żeby było ciekawiej, to 3 mam na siódmą rano do pracy :D C'est la vie! Can't wait, as always :D sasasasa^^
niedziela, 20 czerwca 2010
Morpho-sny
ha!
te niebieskie cuda to gatunek motyla z rodzaju Morpho, spotykane w Ameryce Południowej.
a zatem, nowy cel na czas pobytu w Buenos Aires (poza szkoleniem tanga i "odkrywaniem Ameryki" ile wlezie;]) - zapoznać się z tymi niebieskimi cudami.
miejce spotkania: Wenezuela lub Brazylia. się zobaczy się.
can't wait!
te niebieskie cuda to gatunek motyla z rodzaju Morpho, spotykane w Ameryce Południowej.
a zatem, nowy cel na czas pobytu w Buenos Aires (poza szkoleniem tanga i "odkrywaniem Ameryki" ile wlezie;]) - zapoznać się z tymi niebieskimi cudami.
miejce spotkania: Wenezuela lub Brazylia. się zobaczy się.
can't wait!
piątek, 18 czerwca 2010
czwartek, 17 czerwca 2010
środa, 16 czerwca 2010
:)
od trzech dni buzia mi się śmieje tak po prostu.
i nie to, że coś się stało.
ogarnęłam co prawda kilka spraw i jestem teraz na bieżąco ze swoimi planami, ale to nie to;
myślałam o kilku zupełnie poważnych sprawach, mimo wszystko to nijak nie zmyło uśmiechu z mojej twarzy...
serduszko mi się śmieje. co ma być, to będzie. a uśmiechem zyskujemy.
i nie to, że coś się stało.
ogarnęłam co prawda kilka spraw i jestem teraz na bieżąco ze swoimi planami, ale to nie to;
myślałam o kilku zupełnie poważnych sprawach, mimo wszystko to nijak nie zmyło uśmiechu z mojej twarzy...
serduszko mi się śmieje. co ma być, to będzie. a uśmiechem zyskujemy.
wtorek, 15 czerwca 2010
historia bez słów
Włącz głośniki... Teledyski nie są konieczne. Historia pisze się tutaj.
http://www.youtube.com/watch?v=XVamiw6Acy8&feature=related
AKT I
Scena I
Dziewczyna budzi się. Nigdzie nie musi się spieszyć.
Scena II
Chwilę później wychodzi.
AKT II
Scena I
Dunkin' Coffee. Trudny wybór... Po chwili namysłu wybiera klasykę gatunku Clasico Choco Glaseado oraz regionalny Crema Catalunya. Kawa oczywiście z mlekiem.
Scena II
iPod w uszach. Dziewczyna idzie w stronę morza. Cały Świat zdaje się grać tylko ten kawałek. Jej iPod wydaje się zgadzać z całym światem. http://www.youtube.com/watch?v=nMLwGGUhTks
AKT III
Scena I
Siada na betonowym murku. Nogi zwisają nad falochronem z kamieni. Fale rozbryzgują się tuż przed nią. Czuje poranną bryzę i bierze głęboki oddech. Wiatr bawi się jej włosami.
Kawa i Dunkin'.
http://www.youtube.com/watch?v=HSH4wiIDoSQ
Scena II
Dziewczyna siedzi tam już od dobrych piętnastu minut. Nie porusza się. Patrzy przed siebie. Wiatr we włosach. Na horyzoncie żaglówki i większe statki. Po prawej duży port.
Scena III
Odwraca głowę w lewo. Nad plażą wznoszą się jeden po drugim samoloty opuszczające wyspę z pobliskiego lotniska. Dziewczyna patrzy na zegarek.
Już po wszystkim.
A w uszach ciągle echem odbija się
...Bitter taste of the passion long gone...
***
W sobotę z Londynu wyjechała osoba, która była w moim życiu kimś ważnym. Nie wiem kiedy zobaczymy się następnym razem, bo dzielą nas teraz setki kilometrów. Tysiące właściwie...
Nie było mnie na lotnisku, i choć pożegnaliśmy się dużo wcześniej, poszłam w sobotę rano nad morze, usiadłam na murku, patrzyłam na horyzont i żegnałam odlatujące samoloty. Naiwne to, ale tego właśnie potrzebowałam.
I looked at life from both sides now...
http://www.youtube.com/watch?v=XVamiw6Acy8&feature=related
AKT I
Scena I
Dziewczyna budzi się. Nigdzie nie musi się spieszyć.
Scena II
Chwilę później wychodzi.
AKT II

Scena I
Dunkin' Coffee. Trudny wybór... Po chwili namysłu wybiera klasykę gatunku Clasico Choco Glaseado oraz regionalny Crema Catalunya. Kawa oczywiście z mlekiem.
Scena II
iPod w uszach. Dziewczyna idzie w stronę morza. Cały Świat zdaje się grać tylko ten kawałek. Jej iPod wydaje się zgadzać z całym światem. http://www.youtube.com/watch?v=nMLwGGUhTks
AKT III
Scena I
Siada na betonowym murku. Nogi zwisają nad falochronem z kamieni. Fale rozbryzgują się tuż przed nią. Czuje poranną bryzę i bierze głęboki oddech. Wiatr bawi się jej włosami.
Kawa i Dunkin'.
http://www.youtube.com/watch?v=HSH4wiIDoSQ
Scena II
Dziewczyna siedzi tam już od dobrych piętnastu minut. Nie porusza się. Patrzy przed siebie. Wiatr we włosach. Na horyzoncie żaglówki i większe statki. Po prawej duży port.
Odwraca głowę w lewo. Nad plażą wznoszą się jeden po drugim samoloty opuszczające wyspę z pobliskiego lotniska. Dziewczyna patrzy na zegarek.
Już po wszystkim.
A w uszach ciągle echem odbija się
...Bitter taste of the passion long gone...
***
W sobotę z Londynu wyjechała osoba, która była w moim życiu kimś ważnym. Nie wiem kiedy zobaczymy się następnym razem, bo dzielą nas teraz setki kilometrów. Tysiące właściwie...
Nie było mnie na lotnisku, i choć pożegnaliśmy się dużo wcześniej, poszłam w sobotę rano nad morze, usiadłam na murku, patrzyłam na horyzont i żegnałam odlatujące samoloty. Naiwne to, ale tego właśnie potrzebowałam.
I looked at life from both sides now...
poniedziałek, 14 czerwca 2010
przypadkowy post
-Angielskie jedzenie jest obrzydliwe. Stwierdzam to teraz, po dwóch tygodniach w Hiszpanii, po dwóch tygodniach "normalnego" jedzenia. Odzyskuję swoje kubki smakowe. Ot i taka refleksja ;) [jak dobrze, że mój nowy dom, do którego wprowadzę się po powrocie będzie miał KUCHNIĘ, a nie - jak w akademiku - jedynie mikrofalę...]
-Do moich dziennych obowiązków należy układanie domków z klocków i śpiewanie dziecięcych piosenek... odświeżam repertuar przedszkolny (mamo, pomóż!;p okazało się, że poza Panie Janie i Wlazł Kotek nic już nie pamiętam... na szczęście dzieciaki i tak nic po polsku nie zrozumieją, więc ostatnio posunęłam się do zaśpiewania Z popielnika dla Wojtusia na freestylu, z zupełnie niespodziewanymi słowami. Jak skończyłam, to sama zaczęłam się z siebie śmiać. Ale podziałało. Zupka została pochłonięta... ;)
-Sama Majorka, która swoją powierzchnią przypomina raczej połowę najmniejszego województwa opolskiego, zbliża się(aktualnie 575km) do posiadania tylu autostrad, co cała nasza Polska(850km). Hip-hip-hurra! ;)
-Po Majorce jeżdżą czarne samochody z nadrukowanymi nazwami zespołów z boku. I o ile jeszcze mogę zrozumieć, że są tacy "true evil" ludzie, którzy muszą obwieścić światu, że są fanami Megadeath'u, czy Manowar'a, to kto chce się chwalić na swoim samochodzie Nightwish'em (a taki samochód widziałam ostatnio!), to tego już moja głowa nie może pojąć... ;)
-Godziny szczytu to pojęcie względne. Tu, nie wiedzieć czemu, korki zaczynają się o siódmej wieczorem...
Pozdrawiam z przedziwnej krainy żółtych skrzynek pocztowych,
- Ta, co chwilowo czuje nadmiar odkrywania i nowości, więc po powrocie z Barcelony chyba zrobi sobie przerwę i zostanie w starym dobrym Londynie... ej-men ;)
P.S. Moje nie-moje dzieci:
-Do moich dziennych obowiązków należy układanie domków z klocków i śpiewanie dziecięcych piosenek... odświeżam repertuar przedszkolny (mamo, pomóż!;p okazało się, że poza Panie Janie i Wlazł Kotek nic już nie pamiętam... na szczęście dzieciaki i tak nic po polsku nie zrozumieją, więc ostatnio posunęłam się do zaśpiewania Z popielnika dla Wojtusia na freestylu, z zupełnie niespodziewanymi słowami. Jak skończyłam, to sama zaczęłam się z siebie śmiać. Ale podziałało. Zupka została pochłonięta... ;)
-Sama Majorka, która swoją powierzchnią przypomina raczej połowę najmniejszego województwa opolskiego, zbliża się(aktualnie 575km) do posiadania tylu autostrad, co cała nasza Polska(850km). Hip-hip-hurra! ;)
-Po Majorce jeżdżą czarne samochody z nadrukowanymi nazwami zespołów z boku. I o ile jeszcze mogę zrozumieć, że są tacy "true evil" ludzie, którzy muszą obwieścić światu, że są fanami Megadeath'u, czy Manowar'a, to kto chce się chwalić na swoim samochodzie Nightwish'em (a taki samochód widziałam ostatnio!), to tego już moja głowa nie może pojąć... ;)
-Godziny szczytu to pojęcie względne. Tu, nie wiedzieć czemu, korki zaczynają się o siódmej wieczorem...
Pozdrawiam z przedziwnej krainy żółtych skrzynek pocztowych,
- Ta, co chwilowo czuje nadmiar odkrywania i nowości, więc po powrocie z Barcelony chyba zrobi sobie przerwę i zostanie w starym dobrym Londynie... ej-men ;)
P.S. Moje nie-moje dzieci:
wtorek, 8 czerwca 2010
mimowolny bezład
jak to jest, że mimo iż skończyłam zajęcia i wyjechałam daleko, to nadal mam masę rzeczy do zrobienia? to się nigdy nie kończy - w nocy wstaję zapisać to, o czym myślę/muszę pamiętać/ żebym w końcu mogła przestać planować i zasnąć - wczoraj w ten sposób zrobiłam listę 15 rzeczy, o których myślałam/starałam się spamiętać, że mam je zrobić/ i to wszystko w jednej rundzie!
padam na twarz.
trzeba wymyślić jakiś efektywniejszy system planowania, bo moje dotychczasowe metody już nie ogarniają ilości zadań do wykonania. bye bye kalendarzu!, za mało masz miejsca na notatki...
padam na twarz.
trzeba wymyślić jakiś efektywniejszy system planowania, bo moje dotychczasowe metody już nie ogarniają ilości zadań do wykonania. bye bye kalendarzu!, za mało masz miejsca na notatki...
niedziela, 6 czerwca 2010
domingo, czyli niedziela
Obudziłam się i od razu przypomniał mi się mój sen.
Zachciało mi się znowu studiować ekonomię, ale nie zaliczyli mi pierwszego roku, więc zaczynałam znowu od początku. (!)
O dziwo, w tym śnie, próbowałam negocjować w mojej sprawie z dyrektorką Topolówki. (!!) Byłą już obecnie.
hahaha Odchłań mej podświadomości - przerażająca.
Tymczasem. Nadal nie znając wyników tegorocznych egzaminów (będą chyba 18tego), czyli teoretycznie nie wiedząc, czy jestem w końcu na drugim roku;p, obudziłam się na Majorce. Dzień wolny, więc postanowiłam wybrać się na plażę.
Książka, szum fal, piasek pod stopami i zapach morza... czegóż mi więcej trzeba? Pojawił się nawet jakiś Hiszpan ;)
Potem było jeszcze najlepsze Cappuccino jakie KIEDYKOLWIEK w życiu piłam... mmmmm
Tak czy siak, udaje mi się trochę mówić, ciągle jeszcze za często brakuje mi słówek i muszę powtórzyć czasy przeszłe, ALE.
Jest dobrze.
Spalona słońcem, wypoczęta, idę spać z zadziornym uśmieszkiem na twarzy.
Grupka turystów wzięła mnie za miejscową i łamanym hiszpańskim jeden z nich zapytał jak gdzieś dojść, a ja (ku swej dzikiej uciesze) perfidnie odpowiedziałam mu po hiszpańsku, chociaż mogłabym inaczej ;) Ah!, małe przyjemności. :) Dziwna jestem, nie?
- Językowy świr, który wącha książki (tutaj mamy właśnie targi książek!;])
Good night and good luck everyone.
Zachciało mi się znowu studiować ekonomię, ale nie zaliczyli mi pierwszego roku, więc zaczynałam znowu od początku. (!)
O dziwo, w tym śnie, próbowałam negocjować w mojej sprawie z dyrektorką Topolówki. (!!) Byłą już obecnie.
hahaha Odchłań mej podświadomości - przerażająca.
Tymczasem. Nadal nie znając wyników tegorocznych egzaminów (będą chyba 18tego), czyli teoretycznie nie wiedząc, czy jestem w końcu na drugim roku;p, obudziłam się na Majorce. Dzień wolny, więc postanowiłam wybrać się na plażę.
Potem było jeszcze najlepsze Cappuccino jakie KIEDYKOLWIEK w życiu piłam... mmmmm
Jest dobrze.
Spalona słońcem, wypoczęta, idę spać z zadziornym uśmieszkiem na twarzy.
Grupka turystów wzięła mnie za miejscową i łamanym hiszpańskim jeden z nich zapytał jak gdzieś dojść, a ja (ku swej dzikiej uciesze) perfidnie odpowiedziałam mu po hiszpańsku, chociaż mogłabym inaczej ;) Ah!, małe przyjemności. :) Dziwna jestem, nie?
- Językowy świr, który wącha książki (tutaj mamy właśnie targi książek!;])
Good night and good luck everyone.
sobota, 5 czerwca 2010
pierwsze wrażenia
czwartek, 3 czerwca 2010
dwa pytania, dwie odpowiedzi
PYTANIE PIERWSZE:
Co jest najlepszym lekarstwem na 'złamane' serce? (chociaż dokładniej powiedziałabym 'wyrwane'...)
Zmiana miejsca. Spakowanie wszystkich rzeczy, zostawienie przeszłości za sobą, porzucenie dotychczasowej rutyny. Totalna niepewność i ciekawość nadchodzących godzin. Nowe kroki. Nowe obowiązki. Nowe słowa. Nowe życie (po raz xdziesiąty już... chyba trzeci z TEGO powodu.)
PYTANIE DRUGIE:
Co świadczy o tym, że dobrze czujemy się w nowym miejscu i chcemy tam zostać/spędzić miło czas/dobrze się bawić?
Całkowicie rozpakowane walizki.
CONCLUSION:
Przyleciałam na Majorkę. Rozpakowałam walizki. Całkowicie.
To be continued...
Co jest najlepszym lekarstwem na 'złamane' serce? (chociaż dokładniej powiedziałabym 'wyrwane'...)
Zmiana miejsca. Spakowanie wszystkich rzeczy, zostawienie przeszłości za sobą, porzucenie dotychczasowej rutyny. Totalna niepewność i ciekawość nadchodzących godzin. Nowe kroki. Nowe obowiązki. Nowe słowa. Nowe życie (po raz xdziesiąty już... chyba trzeci z TEGO powodu.)
PYTANIE DRUGIE:
Co świadczy o tym, że dobrze czujemy się w nowym miejscu i chcemy tam zostać/spędzić miło czas/dobrze się bawić?
Całkowicie rozpakowane walizki.
CONCLUSION:
Przyleciałam na Majorkę. Rozpakowałam walizki. Całkowicie.
To be continued...
Subskrybuj:
Posty (Atom)