pierwsza w nocy.
i nie będę nawet mówić o tym, co jest zrobione, a co ciągle nie.
iGoogle mówi mi, że wylatuję za 16 godzin.
zdążę for sure. jak zwykle;p
...no i przezimowałam.
tzn. bez zimy do polskiej wiosny dotrwałam, bo pogoda w Polsce ponoć czeka mnie lepsza niż tu. jutro Warszawa :))
a ja ciągle pytam, gdzie dom mój? ;p tam, gdzie ja - chyba.
Na zakończenie drugiego semestru wybrałam się na doroczne wielkie Londyńskie targi urządzania idealnego domu. Bardzo pozytywnie, bo utwierdziły mnie w przekonaniu, że interior design to jednak ta moja wymarzona działka. Przynajmniej na te najbliższe kilka lat, dopóki nie wymyślę czegoś nowego ;)
A teraz mogę powiedzieć, że jestem na bieżąco ze wszystkimi nowinkami w tej dziedzinie :D
Ale to osobny temat, nie na tę porę nocy.
I na bardzo pozytywne zakończenie dnia:
Co dla kogo sufit, to dla innych podłoga... ;-)
Dobrze wiedzieć, że jest więcej takich freaków.
Ideal Home?
Nie wiem, jaki jest. Ale wiem, jaki nie jest - "a to już połowa sukcesu"...;)
Hasta luego, amigos!
piątek, 26 marca 2010
środa, 24 marca 2010
Nie zidentyfikowałam jeszcze źródła mojej energii, ale czuję w sobie taką siłę, którą trudno jest jakkolwiek ująć w słowa.
W całym chaosie tego świata jestem właściwą osobą we właściwym miejscu.
I tak, jestem zasadnicza, ale system zero-jedynkowy wychodzi mi do tej pory na dobre. Jak robić, to porządnie. Albo wcale!
'Czy ja przypadkiem nie gonię wiatru?'
Nie, ja jestem Wiatrem.
:))
W całym chaosie tego świata jestem właściwą osobą we właściwym miejscu.
I tak, jestem zasadnicza, ale system zero-jedynkowy wychodzi mi do tej pory na dobre. Jak robić, to porządnie. Albo wcale!
'Czy ja przypadkiem nie gonię wiatru?'
Nie, ja jestem Wiatrem.
:))
brak mi słów!
http://w297.wrzuta.pl/audio/9lG8gyhwRio/k._madejski_-_for_thee
To to mnie nigdy nie przestanie zadziwiać i zaskakiwać.
Najlepszy Brat Świata skomponował, zagrał i nagrał swój pierwszy kawałek.
A ja, przysięgam, będę Jego najwierniejszą fanką!
Polecam. [!]
Matko, co za rodzinka... :D
To to mnie nigdy nie przestanie zadziwiać i zaskakiwać.
Najlepszy Brat Świata skomponował, zagrał i nagrał swój pierwszy kawałek.
A ja, przysięgam, będę Jego najwierniejszą fanką!
Polecam. [!]
Matko, co za rodzinka... :D
wtorek, 23 marca 2010
8 minut 31 sekund
Jeśli macie tyle czasu, to zapraszam do posłuchania utworu pod linkiem poniżej i obejrzenia teledysku, który jest jakby o mnie, chociaż oczywiście nie na mnie wzorowany ;)
http://www.youtube.com/watch?v=pq-yP7mb8UE&feature=fvst
W miarę na początku ujęcia z Londynu. [1:42 - tak wygląda obecnie nasz kampus: istny żonkiland]
A ostatnie ujęcie na końcu?
To mój nastrój. Świat stoi otworem. Tak, tak. :)
http://www.youtube.com/watch?v=pq-yP7mb8UE&feature=fvst
W miarę na początku ujęcia z Londynu. [1:42 - tak wygląda obecnie nasz kampus: istny żonkiland]
A ostatnie ujęcie na końcu?
To mój nastrój. Świat stoi otworem. Tak, tak. :)
poniedziałek, 22 marca 2010
niedziela, 21 marca 2010
"...bo w podręczniku od angielskiego to lepiej wyglądało"
Zdjęcia miejsc, w których nas jeszcze nie było potrafią wywołać ciarki. Te wszystkie wyobrażenia, które mamy na temat upragnionego celu podróży sprawiają, że wieżowce wydają się wyższe, a niebo bardziej niebieskie.
I tylko ta dziewczynka, koło której przechodziłam gdy zobaczyła po raz pierwszy Big Bena, miała rację mówiąc że "w podręczniku od angielskiego to lepiej wyglądało".
Po jakimś czasie widać, komu widok London Eye już spowszedniał. Kto nie robi zdjęć Odeonowi. Kto wybiera drugą stronę ulicy, żeby uniknąć tłumu fotografujących się turystów.
Ale Londyn na co dzień też piękny jest. :) I dziwnie mi z tą myślą, że wyjeżdżam aż na miesiąc...

I tylko ta dziewczynka, koło której przechodziłam gdy zobaczyła po raz pierwszy Big Bena, miała rację mówiąc że "w podręczniku od angielskiego to lepiej wyglądało".
Po jakimś czasie widać, komu widok London Eye już spowszedniał. Kto nie robi zdjęć Odeonowi. Kto wybiera drugą stronę ulicy, żeby uniknąć tłumu fotografujących się turystów.
Ale Londyn na co dzień też piękny jest. :) I dziwnie mi z tą myślą, że wyjeżdżam aż na miesiąc...
piątek, 19 marca 2010
"na książęcych pałacach"
Mój brat ma dziś urodziny. Lecz ja przez cały dzień odnoszę wrażenie, jakbym to ja je miała :)
Czego to nie zrobi poranne bieganie po parku i wzdłuż jeziora :)
Zakładam też, że dostanie oceny "First" (czyli tutaj uczelniany odpowiednik szkolnego A - inaczej mówiąc: najwyższa ocena) z próbnego egzaminu z niemieckiego jeszcze bardziej przyczyniło się do mojego cud-miód flying-high nastroju :)
No i końcowy test z gramatyki hiszpańskiej aż taki straszny nie był, jakoś sam się napisał :) [wreszcie zła (uczelniana) passa się ode mnie odsunęła! mamy hossę :D:D:D]
A na koniec dostałam piękne życzenia na Wielkanoc, od dziadków - jedynych ludzi którzy w dobie Internetu podzielają moją miłość do dostawania życzeń, czy pocztówek z podróży pocztą tradycyjną :))
Ah życie piękne jest! I ludzie dobrzy. :) I nie mówcie mi, że nie zawsze tak jest, bo dziś Wam po prostu nie uwierzę.
Zwrot z rzeczonej kartki, który w pierwszym momencie mnie rozśmieszył, choć przesadny, całkiem nieźle oddaje nastrój dzisiejszego dnia. "Kochanej Wnuczce na książęcych pałacach..."
Pozdrawiam. Pałace piękne są :)
P.S. Ale do Łazienek też chętnie się wybiorę. ;) Za tydzień! :))
Czego to nie zrobi poranne bieganie po parku i wzdłuż jeziora :)
Zakładam też, że dostanie oceny "First" (czyli tutaj uczelniany odpowiednik szkolnego A - inaczej mówiąc: najwyższa ocena) z próbnego egzaminu z niemieckiego jeszcze bardziej przyczyniło się do mojego cud-miód flying-high nastroju :)
No i końcowy test z gramatyki hiszpańskiej aż taki straszny nie był, jakoś sam się napisał :) [wreszcie zła (uczelniana) passa się ode mnie odsunęła! mamy hossę :D:D:D]
A na koniec dostałam piękne życzenia na Wielkanoc, od dziadków - jedynych ludzi którzy w dobie Internetu podzielają moją miłość do dostawania życzeń, czy pocztówek z podróży pocztą tradycyjną :))
Ah życie piękne jest! I ludzie dobrzy. :) I nie mówcie mi, że nie zawsze tak jest, bo dziś Wam po prostu nie uwierzę.
Zwrot z rzeczonej kartki, który w pierwszym momencie mnie rozśmieszył, choć przesadny, całkiem nieźle oddaje nastrój dzisiejszego dnia. "Kochanej Wnuczce na książęcych pałacach..."
Pozdrawiam. Pałace piękne są :)
P.S. Ale do Łazienek też chętnie się wybiorę. ;) Za tydzień! :))
czwartek, 18 marca 2010
9.30A.M. - 4P.M., czyli studentem być
Wymówki zaspania używałam wiele razy, ale nigdy tak naprawdę mi się to nie zdarzyło. To znaczy, owszem, za dużo drzemek i przestawiania budzika "jeszcze pięć minut" to oczywista oczywistość;) jednakże nigdy nie wstałam dużo później niż bym to zaplanowała w tzw.dzień roboczy. ;)
No i masz babo placek, dzisiaj w końcu obudziłam się 2 i pół godziny po budziku. I nie mam najmniejszego wspomnienia sięgania po telefon, wyłączenia budzika i jeszcze wzięcia go ze sobą do łóżka, bo znalazłam go gdzieś w nogach. :D Kiedy myślałam, że jest jeszcze przed siódmą okazało się, że jest 9.30. I może nie jest to takie złe(szczególnie że poszłam spać o 3.30), bo ciągle jeszcze nie byłam spóźniona na zajęcia, ale nie napisałam pracy na filozofię, która liczy mi się do końcowej oceny... Trochę zdezorientowana wyszykowałam się na zajęcia na 10, w tym pędzie spóźniłam się na autobus [ale kawę wypić zdążyłam;p] i dotarłam na miejsce jakoś pięć po. Zajęcia z rzeczonej filozofii.
Mała wstawka dla tych, którzy oddawanie prac wyobrażają sobie jako wręczenie nauczycielowi do ręki egzemplarza swojego dzieła.
Otóż nie.
Naprzeciwko biura [które jest przeciwieństwem wszelkich wyobrażeń polskiego studenta na temat dziekanatu], w którym przemiłe panie sekretarki zarządzają papierkową robotą naszego odpowiednika wydziału czy czegoś w ten deseń, znajduje się skrzynka z dziurką jak na listy. Obok skrzynki dwa stosy tzw. 'cover sheets', czyli niebieska kartka, którą trzeba wypełnić i podpisać: imię nazwisko, co to za praca, dla kogo, Numer Kandydata i podpis, że wiemy co to znaczy plagiat i niczego nie przepisywaliśmy, wszystko z czego korzystaliśmy i cytowaliśmy jest wyszczególnione, oraz że praca jest naszą własną ;). Na drugiej kupce leżą spięte potrójnie z kalką formularze, na których na pierwszej stronie wypełniamy jedynie tytuł pracy, dla kogo to i nasz Numer Kandydata. W celu złożenia pracy, która będzie oceniana anonimowo[nauczyciel nie dostanie niebieskiej kopii z nazwiskiem ucznia], należy wypełnić oba te formularze, dopiąć podwójny egzemplarz wydrukowanej pracy [na której nie można umieszczać nazwiska, za to trzeba ilość słów] i wrzucić do owej skrzynki, wpisując się jednocześnie na listę obok z podaniem daty, nazwiska i przedmiotu, na który pracę wrzuciliśmy do skrzynki. Skrzynka zostaje opróżniana o godzinie 16.00 każdego dnia, a to co znajdzie się w niej później zostanie policzone jako dzień następny [czyt. pół godziny spóźnienia a 23h spóźnienia już nie robią wtedy różnicy], a od oceny pracy wyrażonej w procentach odejmie się 10% za 24godzinne spóźnienie. W przypadku oddania pracy ze spóźnieniem większym niż 24h, ocena końcowa z tej pracy to 0%.
I chociaż ktoś mógłby powiedzieć, że taka ilość biurokracji to przesada, a anonimowość sprawdzania prac wcale nie jest koniecznością, ale ten brytyjski system ma zapewne swoją dobrą stronę dla wszystkich tych, którzy mają problemy z dotrzymywaniem terminów. Jest bezlitosny. Tu nie ma wymówek, wypraszania jeszcze jednego dnia u nauczyciela, ani "ojej, zapomniałam spakować swoją pracę/drukarka mi się popsuła/pies pogryzł...";) Owszem, sytuacje szczególne uwzględnia się, ale załatwiamy je indywidualnie i nie tuż przed samym terminem oddania pracy. Wystarczy dobry powód i cały system da się obejść. Ale to musi być naprawdę DOBRY powód. W regulaminie czytałam, że gdyby w grę wchodziłaby śmierć kogoś bliskiego, wymagany jest na to jakiś dokument(!)...
A zatem, na koniec zajęć z filozofii profesor przypomniał, że mamy czas dziś do 16.00, a ja pokiwałam tylko głową i zastanawiałam się, jak to zrobić...
Była godzina 11.00.
Popędziłam na następne zajęcia, do których tak pieczołowicie się przygotowywałam do trzeciej nad ranem. [Tak, na te zajęcia się warto pokujonić. "Spanish through texts" (Hiszpański w literaturze). Kiedy tam jestem mam autentyczne wrażenie, że przychodząc nieprzygotowana wiele tracę.]
Jest godzina 12.00.
Po tak intensywnej godzinie kolejną mam wolną po to tylko, żeby później wrócić z powrotem na te same zajęcia. Zazwyczaj podczas tej godziny spotykam się z Lizz i Jess i idziemy wszystkie coś zjeść. Dziś szybko opowiedziałam dziewczynom o moim pospieszonym poranku i jęknęłam tylko, że muszę tę godzinę przerwy maksymalnie wykorzystać. Lizz niewele myśląc dała mi klucze do swojego mieszkania i powiedziała, że mogę skorzystać z jej komputera, a sama poszła jeszcze coś załatwić. Poszłyśmy więc z Jess do nieswojego mieszkania, ale bywamy tam dość często, więc nawet nie wydawało nam się to dziwne. ;) [Takie są 'minusy' mieszkania na kampusie(Lizz) - znajomi zwalają Ci się na głowę w przerwach między zajęciami;)]
Była chyba 12.15, kiedy zaczęłam pisać swoją pracę. To nie esej - czegoś takiego nie zostawiłabym sobie na "napiszę to rano, ewentualnie zrobię poprawki po zajęciach tuż przed oddaniem" - ale 500 słów filozoficznego wywodu akademickim angielskim to też nie robota na 15minut.
Do 12.50 miałam już 400 sensownie skleconych słów i Kanta rozpracowanego na cacy.
Nie mam pojęcia jak to zrobiłam. Pomogły pewnie kanapki, które Lizz podstawiła mi pod nos kiedy siedziałam przed jej laptopem. Dziewczyny siedziały cały czas w kuchni, żebym mogła w spokoju pisać... bless them! Przesłałam sobie szybko swoje dzieło na maila, bo to był już czas, żeby lecieć na drugą godzinę zajęć z hiszpańskiego. Trochę się uspokoiłam, bo nie poszło źle. Nawet całkiem całkiem. ;)
1P.M.-3P.M. byłam dalej intensywnie zajęta, nawet nie miałam jak zajrzeć do Kanta.
Więc została mi ostatnia godzina przed terminem.
Popędziłam do PC Lab, otworzyłam maila, pracę, włączyłam iPoda i stukałam dalej w klawiaturę. Filozoficzny bełkot sam wypływał spod moich palców. Nie wiem skąd się to bierze, ale tak jest. Jak na zawołanie :D Potem jeszcze ogólne poprawki z angielskiego, drukowanie w dwóch egzemplarzach, szybkie wypełnienie formularzy i już lecę pędzę do International Building. Wpisałam się na listę i była ciągle jeszcze 3.50P.M. Zdążyłam. :)
Autobusem o 4P.M. z powrotem do swojego akademika, a na 5P.M. do pracy.
Lubię to, że moje nowe studenckie życie [w porównaniu z tym esgiehowym], nie zajmuje się rzeczami zupełnie pozbawionymi dla mnie sensu. Bo chociaż pracę pisałam "na kolanie" (chociaż może nie dosłownie;p), to jednak coś tam z tego Kanta w główce zostało. I nie miałam ani jednych nudnych zajęć, nie straciłam ani minuty na siedzeniu i słuchaniu czegoś, czego nie miałabym ochoty słuchać.
Dzień na +. :))
No i masz babo placek, dzisiaj w końcu obudziłam się 2 i pół godziny po budziku. I nie mam najmniejszego wspomnienia sięgania po telefon, wyłączenia budzika i jeszcze wzięcia go ze sobą do łóżka, bo znalazłam go gdzieś w nogach. :D Kiedy myślałam, że jest jeszcze przed siódmą okazało się, że jest 9.30. I może nie jest to takie złe(szczególnie że poszłam spać o 3.30), bo ciągle jeszcze nie byłam spóźniona na zajęcia, ale nie napisałam pracy na filozofię, która liczy mi się do końcowej oceny... Trochę zdezorientowana wyszykowałam się na zajęcia na 10, w tym pędzie spóźniłam się na autobus [ale kawę wypić zdążyłam;p] i dotarłam na miejsce jakoś pięć po. Zajęcia z rzeczonej filozofii.
Mała wstawka dla tych, którzy oddawanie prac wyobrażają sobie jako wręczenie nauczycielowi do ręki egzemplarza swojego dzieła.
Otóż nie.
Naprzeciwko biura [które jest przeciwieństwem wszelkich wyobrażeń polskiego studenta na temat dziekanatu], w którym przemiłe panie sekretarki zarządzają papierkową robotą naszego odpowiednika wydziału czy czegoś w ten deseń, znajduje się skrzynka z dziurką jak na listy. Obok skrzynki dwa stosy tzw. 'cover sheets', czyli niebieska kartka, którą trzeba wypełnić i podpisać: imię nazwisko, co to za praca, dla kogo, Numer Kandydata i podpis, że wiemy co to znaczy plagiat i niczego nie przepisywaliśmy, wszystko z czego korzystaliśmy i cytowaliśmy jest wyszczególnione, oraz że praca jest naszą własną ;). Na drugiej kupce leżą spięte potrójnie z kalką formularze, na których na pierwszej stronie wypełniamy jedynie tytuł pracy, dla kogo to i nasz Numer Kandydata. W celu złożenia pracy, która będzie oceniana anonimowo[nauczyciel nie dostanie niebieskiej kopii z nazwiskiem ucznia], należy wypełnić oba te formularze, dopiąć podwójny egzemplarz wydrukowanej pracy [na której nie można umieszczać nazwiska, za to trzeba ilość słów] i wrzucić do owej skrzynki, wpisując się jednocześnie na listę obok z podaniem daty, nazwiska i przedmiotu, na który pracę wrzuciliśmy do skrzynki. Skrzynka zostaje opróżniana o godzinie 16.00 każdego dnia, a to co znajdzie się w niej później zostanie policzone jako dzień następny [czyt. pół godziny spóźnienia a 23h spóźnienia już nie robią wtedy różnicy], a od oceny pracy wyrażonej w procentach odejmie się 10% za 24godzinne spóźnienie. W przypadku oddania pracy ze spóźnieniem większym niż 24h, ocena końcowa z tej pracy to 0%.
I chociaż ktoś mógłby powiedzieć, że taka ilość biurokracji to przesada, a anonimowość sprawdzania prac wcale nie jest koniecznością, ale ten brytyjski system ma zapewne swoją dobrą stronę dla wszystkich tych, którzy mają problemy z dotrzymywaniem terminów. Jest bezlitosny. Tu nie ma wymówek, wypraszania jeszcze jednego dnia u nauczyciela, ani "ojej, zapomniałam spakować swoją pracę/drukarka mi się popsuła/pies pogryzł...";) Owszem, sytuacje szczególne uwzględnia się, ale załatwiamy je indywidualnie i nie tuż przed samym terminem oddania pracy. Wystarczy dobry powód i cały system da się obejść. Ale to musi być naprawdę DOBRY powód. W regulaminie czytałam, że gdyby w grę wchodziłaby śmierć kogoś bliskiego, wymagany jest na to jakiś dokument(!)...
A zatem, na koniec zajęć z filozofii profesor przypomniał, że mamy czas dziś do 16.00, a ja pokiwałam tylko głową i zastanawiałam się, jak to zrobić...
Była godzina 11.00.
Popędziłam na następne zajęcia, do których tak pieczołowicie się przygotowywałam do trzeciej nad ranem. [Tak, na te zajęcia się warto pokujonić. "Spanish through texts" (Hiszpański w literaturze). Kiedy tam jestem mam autentyczne wrażenie, że przychodząc nieprzygotowana wiele tracę.]
Jest godzina 12.00.
Po tak intensywnej godzinie kolejną mam wolną po to tylko, żeby później wrócić z powrotem na te same zajęcia. Zazwyczaj podczas tej godziny spotykam się z Lizz i Jess i idziemy wszystkie coś zjeść. Dziś szybko opowiedziałam dziewczynom o moim pospieszonym poranku i jęknęłam tylko, że muszę tę godzinę przerwy maksymalnie wykorzystać. Lizz niewele myśląc dała mi klucze do swojego mieszkania i powiedziała, że mogę skorzystać z jej komputera, a sama poszła jeszcze coś załatwić. Poszłyśmy więc z Jess do nieswojego mieszkania, ale bywamy tam dość często, więc nawet nie wydawało nam się to dziwne. ;) [Takie są 'minusy' mieszkania na kampusie(Lizz) - znajomi zwalają Ci się na głowę w przerwach między zajęciami;)]
Była chyba 12.15, kiedy zaczęłam pisać swoją pracę. To nie esej - czegoś takiego nie zostawiłabym sobie na "napiszę to rano, ewentualnie zrobię poprawki po zajęciach tuż przed oddaniem" - ale 500 słów filozoficznego wywodu akademickim angielskim to też nie robota na 15minut.
Do 12.50 miałam już 400 sensownie skleconych słów i Kanta rozpracowanego na cacy.
Nie mam pojęcia jak to zrobiłam. Pomogły pewnie kanapki, które Lizz podstawiła mi pod nos kiedy siedziałam przed jej laptopem. Dziewczyny siedziały cały czas w kuchni, żebym mogła w spokoju pisać... bless them! Przesłałam sobie szybko swoje dzieło na maila, bo to był już czas, żeby lecieć na drugą godzinę zajęć z hiszpańskiego. Trochę się uspokoiłam, bo nie poszło źle. Nawet całkiem całkiem. ;)
1P.M.-3P.M. byłam dalej intensywnie zajęta, nawet nie miałam jak zajrzeć do Kanta.
Więc została mi ostatnia godzina przed terminem.
Popędziłam do PC Lab, otworzyłam maila, pracę, włączyłam iPoda i stukałam dalej w klawiaturę. Filozoficzny bełkot sam wypływał spod moich palców. Nie wiem skąd się to bierze, ale tak jest. Jak na zawołanie :D Potem jeszcze ogólne poprawki z angielskiego, drukowanie w dwóch egzemplarzach, szybkie wypełnienie formularzy i już lecę pędzę do International Building. Wpisałam się na listę i była ciągle jeszcze 3.50P.M. Zdążyłam. :)
Autobusem o 4P.M. z powrotem do swojego akademika, a na 5P.M. do pracy.
Lubię to, że moje nowe studenckie życie [w porównaniu z tym esgiehowym], nie zajmuje się rzeczami zupełnie pozbawionymi dla mnie sensu. Bo chociaż pracę pisałam "na kolanie" (chociaż może nie dosłownie;p), to jednak coś tam z tego Kanta w główce zostało. I nie miałam ani jednych nudnych zajęć, nie straciłam ani minuty na siedzeniu i słuchaniu czegoś, czego nie miałabym ochoty słuchać.
Dzień na +. :))
wtorek, 16 marca 2010
angielska pogoda
No właśnie. Angielska pogoda - co to w ogóle znaczy?
Pierwsze skojarzenia: mgła, deszcz, angielski gentleman chodzący w czarnym płaszczu i kapeluszu, z parasolką pod pachą...
Takie było moje wyobrażenie o angielskiej pogodzie zanim tu przyjechałam: szaro i ponuro.
Co się zmieniło?
Okazało się, że ten stereotyp jest tak bliski prawdy jak wielu po londyńskich ulicach chodzi panów w czarnych kapeluszach. Osobiście nie widziałam jeszcze żadnego. :D
Deszcz, owszem, zdarza się. Ale rzadko ulewny, raczej taki drobny, mżawkowy, który łatwo można zlekceważyć (no chyba że układało się loczki cały ranek, ale to nie moje zmartwienie;]). Kiedy za to pada mocniej, nikt nikogo nie zmusza do chodzenia na spacery!
A poza tym, to nie da się nie zauważyć, iż warunki pogodowe są tu dużo bardziej przyjazne (prze)życiu.
Piękna złota jesień zaczyna się tu dużo później niż w Polsce, przechodzi spokojniej, powoli wręcz, a złote liście zdobią drzewa tygodniami. Nasza "sławetna" Polska złota jesień może się schować, bo trwa kilka dni, po czym przychodzi takie zimno i wiatr, że po kilku dniach nic, poza mokrymi liśćmi na chodnikach, z niej nie zostaje.
Zima trwa kilka dni, a temperatura rzadko schodzi poniżej zera.
Po czym przychodzi wiosna. I znów mamy do czynienia z wiosną długą, którą można się upajać, wdychać, uśmiechać się do słońca.
Niezaprzeczalnym atutem tutejszej pogody jest jesień i wiosna... I brak zimy, której chyba już wszyscy w Polsce w tym momencie mają dość. Tutaj, dla odmiany, od kilku tygodni oglądamy dojrzewanie natury, po kolei zakwitają przebiśniegi, krokusy, stokrotki i cała masa innych kwiatków, których nazw zwyczajnie nie znam. A do tego słońce. Dużo słońca. Muzyka w uszach i na spacer!
Jest pięknie. Dziś 12stopni, słońce, jakieś żółte kwiatki na krzakach zaczęły pachnąć trochę jak konwalie. Aż się zatrzymałam :)
Nie wiem jak będzie z latem, będzie z pewnością chłodniejsze niż w Polsce, ale - powiem szczerze - za cenę tak łagodnego przezimowania jestem w stanie przeboleć brak upałów, które też potrafią być męczące. Zresztą bilety stąd do Barcelony takie tanie, że nic nie stoi na przeszkodzie wyskoczyć na kilka dni i się wygrzać.
Ot i życie w Londynie i okolicach. Myśl, że jak za 10dni wysiądę na lotnisku w Warszawie mogę znów spotkać się ze śniegiem trochę mnie przeraża. Może jakiś bunt czy szantaż poskutkuje? Zimo zła, jak nie zostawisz Polski w spokoju, to ja nie wracam!
Zobaczymy, czy zadziała ;)
Pierwsze skojarzenia: mgła, deszcz, angielski gentleman chodzący w czarnym płaszczu i kapeluszu, z parasolką pod pachą...
Takie było moje wyobrażenie o angielskiej pogodzie zanim tu przyjechałam: szaro i ponuro.
Co się zmieniło?
Okazało się, że ten stereotyp jest tak bliski prawdy jak wielu po londyńskich ulicach chodzi panów w czarnych kapeluszach. Osobiście nie widziałam jeszcze żadnego. :D
Deszcz, owszem, zdarza się. Ale rzadko ulewny, raczej taki drobny, mżawkowy, który łatwo można zlekceważyć (no chyba że układało się loczki cały ranek, ale to nie moje zmartwienie;]). Kiedy za to pada mocniej, nikt nikogo nie zmusza do chodzenia na spacery!
A poza tym, to nie da się nie zauważyć, iż warunki pogodowe są tu dużo bardziej przyjazne (prze)życiu.
Piękna złota jesień zaczyna się tu dużo później niż w Polsce, przechodzi spokojniej, powoli wręcz, a złote liście zdobią drzewa tygodniami. Nasza "sławetna" Polska złota jesień może się schować, bo trwa kilka dni, po czym przychodzi takie zimno i wiatr, że po kilku dniach nic, poza mokrymi liśćmi na chodnikach, z niej nie zostaje.
Zima trwa kilka dni, a temperatura rzadko schodzi poniżej zera.
Po czym przychodzi wiosna. I znów mamy do czynienia z wiosną długą, którą można się upajać, wdychać, uśmiechać się do słońca.
Niezaprzeczalnym atutem tutejszej pogody jest jesień i wiosna... I brak zimy, której chyba już wszyscy w Polsce w tym momencie mają dość. Tutaj, dla odmiany, od kilku tygodni oglądamy dojrzewanie natury, po kolei zakwitają przebiśniegi, krokusy, stokrotki i cała masa innych kwiatków, których nazw zwyczajnie nie znam. A do tego słońce. Dużo słońca. Muzyka w uszach i na spacer!
Jest pięknie. Dziś 12stopni, słońce, jakieś żółte kwiatki na krzakach zaczęły pachnąć trochę jak konwalie. Aż się zatrzymałam :)
Nie wiem jak będzie z latem, będzie z pewnością chłodniejsze niż w Polsce, ale - powiem szczerze - za cenę tak łagodnego przezimowania jestem w stanie przeboleć brak upałów, które też potrafią być męczące. Zresztą bilety stąd do Barcelony takie tanie, że nic nie stoi na przeszkodzie wyskoczyć na kilka dni i się wygrzać.
Ot i życie w Londynie i okolicach. Myśl, że jak za 10dni wysiądę na lotnisku w Warszawie mogę znów spotkać się ze śniegiem trochę mnie przeraża. Może jakiś bunt czy szantaż poskutkuje? Zimo zła, jak nie zostawisz Polski w spokoju, to ja nie wracam!
Zobaczymy, czy zadziała ;)
sobota, 13 marca 2010
trzecia nad ranem...
...bo trzecia nad ranem to po prostu dobra pora na to, żeby się uśmiechnąć.
bo wieczór miły,
bo płyta fajna,
bo ludzie dobrzy,
bo plan jest.
a angoli najlepiej określa słowo "panika".
Z tymi wszystkimi alarmami przeciwpożarowymi w odwecie na każdego spalonego tosta i "wyjścia ewakuacyjne znajdują się tu, tu i tam" przed obejrzeniem sztuki. Nie, nie żartuję.
Śmieszny to kraj, a jakże.
Ale trzecia nad ranem to pora na uśmiech :):):):):):):):):):):):):):):):)::):):):):):):):):):):):):):):):):):):):):):):):)
a za równo dwa tygodnie Warszawa. :):):):):):):):)
ah ta płyta! ;-)
bo wieczór miły,
bo płyta fajna,
bo ludzie dobrzy,
bo plan jest.
a angoli najlepiej określa słowo "panika".
Z tymi wszystkimi alarmami przeciwpożarowymi w odwecie na każdego spalonego tosta i "wyjścia ewakuacyjne znajdują się tu, tu i tam" przed obejrzeniem sztuki. Nie, nie żartuję.
Śmieszny to kraj, a jakże.
Ale trzecia nad ranem to pora na uśmiech :):):):):):):):):):):):):):):):)::):):):):):):):):):):):):):):):):):):):):):):):)
a za równo dwa tygodnie Warszawa. :):):):):):):):)
ah ta płyta! ;-)
czwartek, 11 marca 2010
nowinki "zza oceanu", czyli Brytolka znowu pisze ;)
Ja to jednak jestem wprawny "ogarniacz". Swojego życia przynajmniej, bo już wszystko wiem :) Tzn.: MAM PLAN. Nareszcie! :)
1. Jako zupełną niespodziankę ogłaszam, że zrobię licencjat z Niemieckiego i Hiszpańskiego :) czyli jednak zostaję na tym kierunku, na którym jestem obecnie.
2. Jednocześnie, w przyszły roku, na University of the Arts London będę zajmowała się interior design'em w trybie weekendowym. Wreszcie w ujęciu bardzo praktycznym! :) To w przyszłym roku. Mały hardcore, ale dam radę :)
3. Potem na rok wyjeżdżam do Buenos Aires (w ramach tutejszego licencjatu na filologii obowiązuje nas roczny wyjazd za granicę w celu nauki języka), gdzie planuję rozpocząć swoją karierę projektantki wnętrz, a także praktykować tango argentyńskie na wszelkie możliwe sposoby i w nieograniczonych ilościach :))
4. Na czwartym roku wracam do Londynu na ostatni rok wykładów i pisanie prac, gdzie jednocześnie będę pracowała nad projektami, które wzbogacą moje piękne portfolio i poszerzą sieć kontaktów.
5. Później przychodzi moment 'graduation', gdzie ubrani w togi wyrzucimy w górę swoje czapki, kiedy wzruszona rodzina będzie cykać całą masę pamiątkowych zdjęć. :)
6. A na koniec (tego planu, a początek Nowego Życia) polecą kolejne łzy pożegnań, bo wybędę do Nowego Jorku zrobić magisterkę z interior design! :)
(Swoją drogą to zabawne ile razy można się żegnać, skoro wyprowadziłam się tak naprawdę raz i już nie wróciłam. A mimo to były osobne pożegnania "do Gdańska"/"do Warszawy"/"do Londynu" [to ostatnie to już zupełnie co innego, bo wyjeżdżasz za granicę!] a jak już opuszczę kontynent, to w ogóle;p bo Buenos to bardziej tymczasowe... ale to pewnie też mnie nie ominie - i na całe szczęście! Pożegnania to już ważna część mojego życia. Poza tym, kto nie lubi się poprzytulać ;D)
A potem to już świat stoi przede mną otworem w mojej wymarzonej profesji.
Jestem szczęśliwa!
I Wy bądźcie też!
Do usłyszenia niebawem; z linii frontu, w oddanej walce o spełnianie marzeń... :)
-Kasia
1. Jako zupełną niespodziankę ogłaszam, że zrobię licencjat z Niemieckiego i Hiszpańskiego :) czyli jednak zostaję na tym kierunku, na którym jestem obecnie.
2. Jednocześnie, w przyszły roku, na University of the Arts London będę zajmowała się interior design'em w trybie weekendowym. Wreszcie w ujęciu bardzo praktycznym! :) To w przyszłym roku. Mały hardcore, ale dam radę :)
3. Potem na rok wyjeżdżam do Buenos Aires (w ramach tutejszego licencjatu na filologii obowiązuje nas roczny wyjazd za granicę w celu nauki języka), gdzie planuję rozpocząć swoją karierę projektantki wnętrz, a także praktykować tango argentyńskie na wszelkie możliwe sposoby i w nieograniczonych ilościach :))
4. Na czwartym roku wracam do Londynu na ostatni rok wykładów i pisanie prac, gdzie jednocześnie będę pracowała nad projektami, które wzbogacą moje piękne portfolio i poszerzą sieć kontaktów.
5. Później przychodzi moment 'graduation', gdzie ubrani w togi wyrzucimy w górę swoje czapki, kiedy wzruszona rodzina będzie cykać całą masę pamiątkowych zdjęć. :)
6. A na koniec (tego planu, a początek Nowego Życia) polecą kolejne łzy pożegnań, bo wybędę do Nowego Jorku zrobić magisterkę z interior design! :)
(Swoją drogą to zabawne ile razy można się żegnać, skoro wyprowadziłam się tak naprawdę raz i już nie wróciłam. A mimo to były osobne pożegnania "do Gdańska"/"do Warszawy"/"do Londynu" [to ostatnie to już zupełnie co innego, bo wyjeżdżasz za granicę!] a jak już opuszczę kontynent, to w ogóle;p bo Buenos to bardziej tymczasowe... ale to pewnie też mnie nie ominie - i na całe szczęście! Pożegnania to już ważna część mojego życia. Poza tym, kto nie lubi się poprzytulać ;D)
A potem to już świat stoi przede mną otworem w mojej wymarzonej profesji.
Jestem szczęśliwa!
I Wy bądźcie też!
Do usłyszenia niebawem; z linii frontu, w oddanej walce o spełnianie marzeń... :)
-Kasia
czwartek, 4 marca 2010
Ogłoszenie
To był dzień, w którym wydarzyło się WSZYSTKO.
PRZYSIĘGAM, więcej już nie mogło.
A jako że ostatnio zeszłam z głównego tematu bloga, czyli mojej emigracji i perypetii z tym związanych i za bardzo zbliżam się do granicy spowiedzi i niekontrolowanych zwierzeń prywatnych, zawieszam bloga na czas bliżej nieokreślony.
PRZYSIĘGAM, więcej już nie mogło.
A jako że ostatnio zeszłam z głównego tematu bloga, czyli mojej emigracji i perypetii z tym związanych i za bardzo zbliżam się do granicy spowiedzi i niekontrolowanych zwierzeń prywatnych, zawieszam bloga na czas bliżej nieokreślony.
wtorek, 2 marca 2010
I've gotta feeling that tonight's gonna be a good night ...
W tym momencie mam siły tylko na powiedzenie DOBRANOC.
Dłuuuugo wyczekiwany SEN nadejdzie dziś.
Dziesięć, dziewięć, osiem, siedem....
zzzZZZzzzZZZzzz [przynajmniej mam taką nadzieję.]
Dłuuuugo wyczekiwany SEN nadejdzie dziś.
Dziesięć, dziewięć, osiem, siedem....
zzzZZZzzzZZZzzz [przynajmniej mam taką nadzieję.]
poniedziałek, 1 marca 2010
wiosna wszędzie. łapiecie? :D
chciałabym coś napisać, potem zmieniam zdanie i już nie chciałabym niczego napisać, potem znowu chciałabym coś napisać... kobiety są tak skomplikowane, że aż mi się samej z siebie śmiać chce momentami! :)
ale to tak tylko na marginesie.
bo ja tu w dobrej wierze i dla zachowania równowagi pomiędzy dobrymi i złymi wiadomościami chciałabym zauważyć, że mam fajną rodzinkę. :)
i czekam na tę wspomnianą kartkę z Tyberiady, Tato :)
trzymajcie się wszyscy ciepło, pozdrawiam z kraju, w którym dziś zakwitły krokusy :D
ale to tak tylko na marginesie.
bo ja tu w dobrej wierze i dla zachowania równowagi pomiędzy dobrymi i złymi wiadomościami chciałabym zauważyć, że mam fajną rodzinkę. :)
i czekam na tę wspomnianą kartkę z Tyberiady, Tato :)
trzymajcie się wszyscy ciepło, pozdrawiam z kraju, w którym dziś zakwitły krokusy :D
Subskrybuj:
Posty (Atom)