tyyyle chciałam napisać w międzyczasie, tylko czasu ciągle brak.
kilka spraw najważniejszych. żeby było chronologicznie,
trzeba czytać od tyłu. : )
A na zakończenie tego wpisu-na-opak...
DZIŚ moje pierwsze niezaplanowane popołudnie od długiego czasu spędziłam na... nie wiem czym. ;p Wiem tylko jedno. Ze dwie godziny siedziałam na Skypie. Pierwsze wirtualne oprowadzanie po mieszkaniu i zazdrość na zawartość lodówki;) Już się nie mogę doczekać, kiedy tam do Was przyjadę! -Londyniara zza oceanu;) [ze specjalnymi pozdrowieniami.]
good night and good luck.W
CZWARTEK (19 listopada) znowu pojechałam do Londynu.
Miasto wyborów. Miasto możliwości. Miasto jak każde inne.
Z Polakami, których mijamy siedzących na schodach "...i jak mu za**bałem...".
Z Policjantami, którzy dziwnie nam się przyglądali, kiedy publicznie spożywaliśmy alkohol w kubeczkach z McDonalda, z widokiem na Westminster.
Z włoską knajpą, w której podają przepyszną pizzę.
Miasto jak każde inne, jeśli znajdzie się w nim ludzi, z którymi można przyzwoicie porozmawiać.
Wracałam w trochę smutnawym nastroju, z iPodem: najgorszą-imitacją-towarzysza-podróży, z losowo wybranym "one is the loneliest number that you'll ever do", z myślami moimi. Też random. O nieistniejących połówkach pomarańczy i banalnym pociągu do bogatych miast nocą.
Europa jednym pędzlem malowana.
PONIEDZIAŁEK, WTOREK & ŚRODA stały pod znakiem pracy i nauki. Poza gospel w sumie nic wartego wspomnienia, bo wszelkie "refleksje dnia" od tego czasu już uleciały gdzieś w niepamięć...
WEEKEND (14-15 listopada)Po ciężkim tygodniu pracy przyszedł w końcu czas na zasłużony wypad do Londynu i wyczekiwany koncert Riverside.
Zanim tam pojechałam, kilka refleksji jeszcze tu na miejscu:
Pamiętam, jak mówiła mi pewna studentka medycyny z Bristolu (tak, ta co ostatnio jest zbyt zajęta, by do mnie zadzwonić albo napisać chociaż;]), że na początku pierwszego roku zadawała się z zupełnie innymi ludźmi, niż w trakcie tegoż roku, a potem na końcu z jeszcze innymi...
Nie wiem jakim prawem założyłam, że ze mną tak nie będzie. Zazwyczaj intuicja mnie nie zawodzi i mam dobre wyczucie co do ludzi. ALE... trafiłam w nowe środowisko, nowi ludzie, nowa kultura (chociaż teoretycznie nie tak odległa od naszej), niemniej jednak... I dałam się zwieść.
Miałaś rację.Mój weekend rozpoczął się mało ciekawie. Od zawodu. Moja naiwność znowu wygrała. Już drugi raz odkąd tu przyjechałam. Jednego dnia wydaje mi się, że mam tu kogoś, kogo mogę nazwać mianem przyjaciela, a następnego coś się dzieje - i nawet nie wiem co - i nagle "to avoid" jest jedynym słowem, które opisuje już-nieistniejącą relację. Dziwnie tak. Bardzo dziwnie.
Z jednymi przestaję utrzymywać kontakt, drugich poznaję, jeszcze inni przyjeżdżają niespodziewanie, przywożąc wspomnienie zeszłego roku...
panta rhei.
Bardzo miła niedziela zakończona udanym koncertem Riverside. Nie znalazłam nikogo, kto chciałby ze mną pójść, więc w ostatniej chwili zdecydowałam się iść sama. A co tam. W końcu to ja chciałam iść, więc dlaczego miałabym to uzależniać od innych?
Przed koncertem poznałam jakiś Polaków, z którymi później przegadałam całą przerwę. Gdańszczankę spotkałam. :) W moim wieku mniej więcej :) Śmiesznie.
Niestety musiałam wyjść przed końcem i ewentualnymi bisami, bo piątkowe wichury zerwały most na trasie mojego pociągu, więc teraz jakieś objazdy itepe. itede. Zatem trzeba było zmyć się wcześniej, żeby jakoś dostać się z powrotem do domu.
No właśnie... czy akademik jest już moim domem? Jeśli mówię "wracam do domu" będąc na kampusie, nie mam przecież na myśli ani Warszawy, ani Słupska.
Dom. Takie krótkie słowo, a tyle znaczeń.
Grubo po północy dotarłam "do siebie" i, nóg nie czując, padłam. Bo inaczej tego nazwać chyba nie można... ;]