sobota, 15 października 2011

Żarty żartami

Co decyduje o tym, że dobrze czujemy się w danym kraju?
Oczywiście otoczenie, architektura, klimat, społeczeństwo, dobrobyt etc.
...ale nie możemy zapomnieć o języku.

Dużo jest ludzi, którzy wyjeżdżając za granicę nie mają najmniejszego zamiaru zintegrować się z danym narodem... i tak następuje eksport "małej Polski" w inne warunki. Poza stanem materialnym niewiele zatem to zmienia.
Wszędzie jest mnóstwo Polonii.
Tu w Wiedniu mam wrażenie jakbym słyszała język polski jeszcze częściej niż w Londynie (co prawda nie jest to nijak zgodne z tym co pokazują statystyki, ale może po prostu nie za bardzo nawet miałam dostęp do "polskich dzielnic" w Lądku ;] )
I można żyć na dwa sposoby.
Na lody to tylko tutaj, bo tu taki Polak pracuje. Tam u pana Dawida to komórkę można załatwić. A tutaj zamówisz kawę po polsku, tam to, gdzie indziej tamto... można całkiem nieźle sobie życie urządzić bez obywania się z tzw. ludnością lokalną. Tylko czy to się opłaca?
Z czasem ograniczamy się wyłącznie do aktywności, przy których możemy sobie swobodnie popaplać, nauka języka idzie w las i zatrzymuję się na poziomie "wystarczającym do przeżycia"...
A przecież integracja mogłaby nas wzbogacić! ...i nie tylko językowo.

Ja zawsze wychodziłam z założenia, że za granicą nie warto się przyjaźnić z Polakiem jeśli to jest ku temu jedyny powód. Jasne, fajnie sobie bez kłopotu i ograniczeń czasem pogadać, ale to nam bardzo ogranicza pole doboru znajomych...

Zboczyłam trochę z tematu bo miałam pisać o języku.
Dla mnie takim wymiarem znajomości i pewności w używaniu języka obcego jest zdolność do żartowania w tymże. Kiedy zaczęłam się zaśmiewać po angielsku wszystko od razu stało się piękniejsze. Mówią przecież że śmiech to zdrowie! :)
Jednakże pierwszym etapem na drodze do takiego poziomu jest najpierw śmianie się z cudzych żartów.
I tak przez pierwszy tydzień wykładów siedziałam trochę zmieszana kiedy cała sala wybuchała śmiechem, a ja nie zrozumiałam żartu :D albo w kinie - analogicznie.
Ale jak na ostatnich zajęciach w tym tygodniu zrozumiałam pierwszy żart i zaśmiałam się ze wszystkimi, to aż mi się tak przyjemnie na serduszku zrobiło... z dumy! =)
I nie mówię, że od tego momentu rozumiałam wszystko, ale metodą małych kroczków i tam może dojdziemy....

A póki co staram się nie ułatwiać sobie życia angielskim, ani nie daj boże polskim!;p, i zobaczymy jak daleko tak zajadę. Ale silnego akcentu austriackiego nie polecam. Z koleżanką w kinie przesiedziałyśmy jak wmurowane, nie rozumiejąc ani słowa. Brzmiał jak coś, czego nigdy wcześniej nie słyszałam!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz