Co decyduje o tym, że dobrze czujemy się w danym kraju?
Oczywiście otoczenie, architektura, klimat, społeczeństwo, dobrobyt etc.
...ale nie możemy zapomnieć o języku.
Dużo jest ludzi, którzy wyjeżdżając za granicę nie mają najmniejszego zamiaru zintegrować się z danym narodem... i tak następuje eksport "małej Polski" w inne warunki. Poza stanem materialnym niewiele zatem to zmienia.
Wszędzie jest mnóstwo Polonii.
Tu w Wiedniu mam wrażenie jakbym słyszała język polski jeszcze częściej niż w Londynie (co prawda nie jest to nijak zgodne z tym co pokazują statystyki, ale może po prostu nie za bardzo nawet miałam dostęp do "polskich dzielnic" w Lądku ;] )
I można żyć na dwa sposoby.
Na lody to tylko tutaj, bo tu taki Polak pracuje. Tam u pana Dawida to komórkę można załatwić. A tutaj zamówisz kawę po polsku, tam to, gdzie indziej tamto... można całkiem nieźle sobie życie urządzić bez obywania się z tzw. ludnością lokalną. Tylko czy to się opłaca?
Z czasem ograniczamy się wyłącznie do aktywności, przy których możemy sobie swobodnie popaplać, nauka języka idzie w las i zatrzymuję się na poziomie "wystarczającym do przeżycia"...
A przecież integracja mogłaby nas wzbogacić! ...i nie tylko językowo.
Ja zawsze wychodziłam z założenia, że za granicą nie warto się przyjaźnić z Polakiem jeśli to jest ku temu jedyny powód. Jasne, fajnie sobie bez kłopotu i ograniczeń czasem pogadać, ale to nam bardzo ogranicza pole doboru znajomych...
Zboczyłam trochę z tematu bo miałam pisać o języku.
Dla mnie takim wymiarem znajomości i pewności w używaniu języka obcego jest zdolność do żartowania w tymże. Kiedy zaczęłam się zaśmiewać po angielsku wszystko od razu stało się piękniejsze. Mówią przecież że śmiech to zdrowie! :)
Jednakże pierwszym etapem na drodze do takiego poziomu jest najpierw śmianie się z cudzych żartów.
I tak przez pierwszy tydzień wykładów siedziałam trochę zmieszana kiedy cała sala wybuchała śmiechem, a ja nie zrozumiałam żartu :D albo w kinie - analogicznie.
Ale jak na ostatnich zajęciach w tym tygodniu zrozumiałam pierwszy żart i zaśmiałam się ze wszystkimi, to aż mi się tak przyjemnie na serduszku zrobiło... z dumy! =)
I nie mówię, że od tego momentu rozumiałam wszystko, ale metodą małych kroczków i tam może dojdziemy....
A póki co staram się nie ułatwiać sobie życia angielskim, ani nie daj boże polskim!;p, i zobaczymy jak daleko tak zajadę. Ale silnego akcentu austriackiego nie polecam. Z koleżanką w kinie przesiedziałyśmy jak wmurowane, nie rozumiejąc ani słowa. Brzmiał jak coś, czego nigdy wcześniej nie słyszałam!
sobota, 15 października 2011
środa, 5 października 2011
Znowu tęsknię!
Uwierzycie?! ;p
Tak mi się sentymentalnie zrobiło jak znalazłam te zdjęcia sprzed roku:



A w Wiedniu to samo słońce... chociaż wydaje się inne.
Szczególnie kiedy przechodzi się koło bieżni, z której dochodzi głos komentatora... słuchanie niemieckiego nadawanego przez megafon (i przez to dla mnie kompletnie niezrozumiałego) sprawia wrażenie, jakbym nagle znalazła się w jakimś filmie wojennym! Przy takim akompaniamencie bałabym się zamknąć oczy, bo może po otwarciu stałoby przy mnie gestapo... Brrr! Po co ja tu przyjechałam!? (Wszak Hitler pochodzenia austriackiego był, o.)
Chyba sobie Mozarta posłucham na poprawę humoru ;)
Tak mi się sentymentalnie zrobiło jak znalazłam te zdjęcia sprzed roku:
A w Wiedniu to samo słońce... chociaż wydaje się inne.
Szczególnie kiedy przechodzi się koło bieżni, z której dochodzi głos komentatora... słuchanie niemieckiego nadawanego przez megafon (i przez to dla mnie kompletnie niezrozumiałego) sprawia wrażenie, jakbym nagle znalazła się w jakimś filmie wojennym! Przy takim akompaniamencie bałabym się zamknąć oczy, bo może po otwarciu stałoby przy mnie gestapo... Brrr! Po co ja tu przyjechałam!? (Wszak Hitler pochodzenia austriackiego był, o.)
Chyba sobie Mozarta posłucham na poprawę humoru ;)
czwartek, 21 lipca 2011
wszystkie drogi prowadzą do...
...Rzymu, oczywiście.
A zatem niech się stanie. :)
Moja droga do Włoch jest jak zwykle pokręcona, ale to nikogo kto mnie zna nie powinno raczej dziwić.
Wczoraj w nocy zawitałam do Gdańska, skąd kochana rodzinka przewiozła mnie w strugach deszczu do domu. Dom. Jak cudownie być w... zarzuconym moimi pudłami pokoju! ;) W weekend przed wylotem z Londynu wysłałam paczki ze swoimi rzeczami. Wstyd się przyznać ile tego wyszło, ale usprawiedliwiam się tym, że 5 z moich 10 paczek to były projekty, modele i wszystko interior-design-related. (Już słyszę mojego brata mówiącego "to teraz powiedz to po polsku". A zatem: związanego z projektowaniem wnętrz. ;] ) Potrzebuję trochę czasu, żeby przerzucić się znów na polski, bo jak by nie patrzeć przez ostatnie miesiące 99%czasu mówiłam i myślałam po angielsku. Ciekawe czy kiedyś zacznę myśleć po hiszpańsku? Albo niemiecku?
Ad rem! Słowotoku jakiegoś dostałam. ;p
La Italia.
Jak na mnie przystało, jeszcze nie rozpakowałam swoich manatków a już się muszę znowu pakować. Jutro w nocy wyjazd do Włoch. Cała piękna Italia wzdłuż i wszerz, a raczej tam gdzie nas powiozą. A powieźć mają w wiele miejsc podobno. Więcej detali w relacji z podróży.
Wszystkich tych, którym ciągle nie odpisałam na maile bardzo przepraszam i obiecuję poprawę w najbliższym czasie.
A na zakończenie mała wstawka muzyczna:
http://www.youtube.com/watch?v=gRn0VZnndHU
Mój wyjazd z Londynu ciągle wydaje się nierealny. Łzy i śmiech na przemian na te wszystkie wspomnienia, które wskakują mi co chwila do głowy.
A rano odwracam głowę i nagle uderza mnie to poczucie, że brakuje mi połowy serca.
Oddam wszystko za umiejętność teleportacji.
A zatem niech się stanie. :)
Moja droga do Włoch jest jak zwykle pokręcona, ale to nikogo kto mnie zna nie powinno raczej dziwić.
Wczoraj w nocy zawitałam do Gdańska, skąd kochana rodzinka przewiozła mnie w strugach deszczu do domu. Dom. Jak cudownie być w... zarzuconym moimi pudłami pokoju! ;) W weekend przed wylotem z Londynu wysłałam paczki ze swoimi rzeczami. Wstyd się przyznać ile tego wyszło, ale usprawiedliwiam się tym, że 5 z moich 10 paczek to były projekty, modele i wszystko interior-design-related. (Już słyszę mojego brata mówiącego "to teraz powiedz to po polsku". A zatem: związanego z projektowaniem wnętrz. ;] ) Potrzebuję trochę czasu, żeby przerzucić się znów na polski, bo jak by nie patrzeć przez ostatnie miesiące 99%czasu mówiłam i myślałam po angielsku. Ciekawe czy kiedyś zacznę myśleć po hiszpańsku? Albo niemiecku?
Ad rem! Słowotoku jakiegoś dostałam. ;p
La Italia.
Jak na mnie przystało, jeszcze nie rozpakowałam swoich manatków a już się muszę znowu pakować. Jutro w nocy wyjazd do Włoch. Cała piękna Italia wzdłuż i wszerz, a raczej tam gdzie nas powiozą. A powieźć mają w wiele miejsc podobno. Więcej detali w relacji z podróży.
Wszystkich tych, którym ciągle nie odpisałam na maile bardzo przepraszam i obiecuję poprawę w najbliższym czasie.
A na zakończenie mała wstawka muzyczna:
http://www.youtube.com/watch?v=gRn0VZnndHU
Mój wyjazd z Londynu ciągle wydaje się nierealny. Łzy i śmiech na przemian na te wszystkie wspomnienia, które wskakują mi co chwila do głowy.
A rano odwracam głowę i nagle uderza mnie to poczucie, że brakuje mi połowy serca.
Oddam wszystko za umiejętność teleportacji.
środa, 6 lipca 2011
osiem miesiecy ciszy
Panta rhei. Istnienie tego bloga przestalo w pewnym momencie miec sens.
Ale przez ostatnie dwa miesiace powracala do mnie ta niepokojaca mysl... coraz wiecej slow zastepuje angielskimi odpowiednikami. Coraz wiecej mysli upraszczam, PONIEWAZ mysle po angielsku.
I czasem wydaje mi sie, ze w pewnym (intelektualnym) sensie, moje refleksje sa nie-domyslone (macie czasami taka mysl, ktora jakby 'lapiecie', ale jej nie sformuujecie, nie ubierzecie w slowa, wiec gdyby ktos Was zapytal o czym myslicie, to by Wam to umknelo?). Czy mysli niesformuowane, o ktorych nie da sie porozmawiac, sa cokolwiek warte?
To lenistwo formuowania wlasnych mysli jest dla mnie wystarczajacym powodem, by... zaczac jeszcze raz.
=)
A zatem witajcie ponownie w odchlani mojego (bez)rozumu.
[Poza tym, co by tu wiele mówic, latwiej sie obrabia tylki w egzotycznym jezyku* ;)] *tak ostatnio nazwal jezyk polski moj chlopak, zatem niech bedzie 'egzotycznie'.
Niech sie stanie! Rzeka plynie. A ja mam wieeele ciekawych planow na nadchodzacy rok. :) :) :)
Do uslyszenia wkrotce.
K.
Ale przez ostatnie dwa miesiace powracala do mnie ta niepokojaca mysl... coraz wiecej slow zastepuje angielskimi odpowiednikami. Coraz wiecej mysli upraszczam, PONIEWAZ mysle po angielsku.
I czasem wydaje mi sie, ze w pewnym (intelektualnym) sensie, moje refleksje sa nie-domyslone (macie czasami taka mysl, ktora jakby 'lapiecie', ale jej nie sformuujecie, nie ubierzecie w slowa, wiec gdyby ktos Was zapytal o czym myslicie, to by Wam to umknelo?). Czy mysli niesformuowane, o ktorych nie da sie porozmawiac, sa cokolwiek warte?
To lenistwo formuowania wlasnych mysli jest dla mnie wystarczajacym powodem, by... zaczac jeszcze raz.
=)
A zatem witajcie ponownie w odchlani mojego (bez)rozumu.
[Poza tym, co by tu wiele mówic, latwiej sie obrabia tylki w egzotycznym jezyku* ;)] *tak ostatnio nazwal jezyk polski moj chlopak, zatem niech bedzie 'egzotycznie'.
Niech sie stanie! Rzeka plynie. A ja mam wieeele ciekawych planow na nadchodzacy rok. :) :) :)
Do uslyszenia wkrotce.
K.
Subskrybuj:
Posty (Atom)