niedziela, 15 sierpnia 2010

Rzut beretem

Po tygodniu tak ciekawym jak ten mam takie poczucie, że niektórymi sprawami nie warto się nadmiernie przejmować. Rozwiązania przychodzą same, niespodziewane, najlepsze.

Wszystko wydaje się być na swoim miejscu, na dobrej drodze.
Przede wszystkim to ja jestem na swoim miejscu. I już się nie zgubię. Bo dziś Dobra Dusza dała mi mapę... :)

O tym co się wydarzyło już wkrótce.
Póki co idę do spania, co by ostatkiem sił zwlec się na siódmą rano na ostatnią zmianę w pracy przed wylotem do domu.
Jutro o tej porze będę wśród najbliższych. Ot, rzut beretem.

środa, 11 sierpnia 2010

Mimozami jesień się zaczyna...

Mamy jesień.
14 stopni, deszcz, jeżyny i zapach lasu, który z jesienią ma tyle wspólnego, co moje wspomnienia wypadów na grzyby we wrześniowe popołudnia tuż po szkole.

Wprowadzenie się do nowego domu, które miało miejsce miesiąc temu, wiąże się z takimi niespodziewanymi zjadaczami czasu jak przycinanie żywopłotu, czy umawianie się na inspekcję gazu (przy czym sama inspekcja trwała dziś rano około minuty, a żeby się na nią umówić musiałam dwa razy dzwonić do British Gas gdzie cięgle mnie przełączali i wisiałam na telefonie po dwadzieścia minut za każdym razem!).

A z czasem ostatnimi czasy było krucho.
(Poprawność językowa zagubiła się gdzieś w samolocie powrotnym z Barcelony. Pracuje ze mną co prawda jedna Polka, ale nasze słownictwo zamiera, wkrada się zaś słowotwórstwo, neologizmy i przerywniki w stylu "ten no wiesz", "to tamto" lub po prostu angielskie odpowiedniki.)

Praca. Słów kilka.
Wstaję, idę do pracy, wracam z pracy, kładę się spać, wstaję, idę do pracy, wracam z pracy, kładę się spać, wstaję... i tak w koło Macieju. Od miesiąca prawie każdy dzień jest taki sam, a upływ czasu mierzy się poniedziałkowymi lekcjami tanga w Londynie, czwartkowym porannym wystawianiem śmieci na ulicę i weekendowymi dłuższymi przerwami pomiędzy poranną, a wieczorną zmianą. O tym jak szybko mijają dni kiedy pracuje się od 7rano do 9wieczorem najlepiej świadczą moje książki, które po wprowadzce położyłam w stertach na podłodze i cały czas nie upchnęłam ich na półki, ani do szuflad w biurku.
Jeśli o samą pracę chodzi to nie wszystko jest AŻ TAK monotonne, ale nie będę tu prowadzić DZIENNIKA z wypadków przy pracy ;) Natomiast z ciekawszych spostrzeżeń, których mieliśmy okazję doświadczyć na przestrzeni ostatnich tygodni:
-jeśli w całej okolicy odetną wodę, kucharz nie ma jak gotować,
-jeśli gdzieś się pali, to dzieciaki panikują i biegają jak szalone,
-jeśli firma produkująca plastikowe kubeczki wypuści felerną, dziurawą partię, kończy się to 'powodzią' na każdym stole,
-a jeśli widujesz tych samych ludzi każdego dnia przez długi czas, pewne jest to, że ktoś komuś wpadnie w oko, a inny ktoś będzie miał z tego niezłą radochę ;)

Dziś mam dzień wolny. W końcu. Nareszcie. W planach wyjazd z Emilą - do Windsoru, gdzie swoją rezydencję ma Królowa. Może spotkam Księcia Williama? :D

Mój samolot do Polski odlatuje za cztery i pół dnia.
A wtedy, mam nadzieję, czas trochę zwolni... ;)

niedziela, 8 sierpnia 2010

blog.reaktywacja.eu (aka co.uk/es/pl)

Mam Internet! Mission accomplished.

Wkrótce nadejdą bardziej wylewne historie z podróży i życia na emigracji, a tymczasem zapowiadam tylko, że od 15 do 29 sierpnia będę w Polsce i już nie mogę się doczekać na spotkania wszelkiej treści! ;)

Wiem, że już o tym kiedyś wspominałam, ale powtórzę to jeszcze raz - ja po prostu UWIELBIAM ten teledysk:
http://www.youtube.com/watch?v=pq-yP7mb8UE

do zobaczenia wkrótce! ;)